(2,5 / 5) Klątwa drugiego tomu… tego właśnie się bałam, sięgając po Żelazny płomień. I niestety, moje obawy się sprawdziły. Autorka dołożyła wszelkich starań, aby spaskudzić mi przyjemność czytania. Do tego stopnia, że gdzieś w połowie odłożyłam książkę na ponad tydzień. Po prostu musiałam sobie dać chwilę odpoczynku od bohaterów, inaczej groziło, że w końcu śmignę książką w najbliższą ścianę. Swoją własnością może jeszcze bym się na takie bezeceństwo poważyła, ale cudzą? Zupełnie nie uchodziło. Za to wyżalę się Wam ile wlezie. Uwaga, mogą się pojawić spojlery, więc kto ma w planach czytanie książki niech może te recenzję odpuści.
Co mnie tak wkurzyło?
Po pierwsze – Smoczyca która dojrzewa i staje się nastolatką. I, jak na nastolatkę przystało – jest marudna, wredna, kłoci się ze starszymi i zawsze wie lepiej… W trakcie lektury kilka razy dochodziłam do wniosku, że smoki czasem też wypadałoby przełożyć przez kolano… Plus za pomysł, że smoki mogą przechodzić bunt adolescenta. Wielgaśny minus za irytowanie czytelnika.
Jakby mało było humorzastej smoczycy mamy jeszcze humorzastą Violet. Naprawdę nie poznawałam tej postaci. W tomie pierwszym jest odważna, inteligentna, nadspodziewanie dojrzała i wyważona. W tomie drugim… no ratunku. Mamy dziecinną, niezrównoważoną, egoistyczną, kompletnie pogubioną pannicę, przeżywającą rozterki młodej Werterki, pt. I chciałabym i boję się w wersji: ojej, ojej zaraz wyskoczę ze skóry bo tak go pragnę, ale że się focham to nie mogę , ale on jest taki, że ojej, ale on jest niedobry bo mi nie mówi o konspiracji, ojej, ja go pragnę, och ten zapach, te mięśnie, ojej… Co gorsza Violet zegoistyczniała do poziomu wręcz katastrofalnego! Cały czas oczekuje, że wszystko będzie tak jak ona chce, wtedy kiedy ona chce, wszyscy mają się zachowywać tak jak ona chce. Za to ona będzie robiła co chce i wszyscy mają to akceptować.No jednym słowem gimbaza level high. Rebecca obrzydziła mi bohaterkę nad wyraz skutecznie.
Sceny erotyczne… no cóż, muszą być, wszak to romantasy, ale miałam nieodparte wrażenie, że autorka wciska je na siłę i nieco wbrew sobie. A już kompletnie na przekór logice. Trudno mi było uwierzyć, że Xaden posiada aż taką animal atraction, żeby wciągnąć do łóżka sfochowaną na niego Violet. Przyznaję, że lekko znudzona po pierwszym pomijałam te kompletnie nic nie wnoszące do fabuły, teoretycznie pikantne kawałki rodem z kiepskiego pornola.
Xaden… kolejny zawód. Gdzie ten dojrzały przywódca młodych buntowników? Czemu nagle został zredukowany niemal wyłącznie do roli chłopaka Violet? Czemu oboje rozwalają to co z takim trudem było budowane?
Kolejny zmartwychwstały. Jakby mało było brata Violet, który umarł ale nie umarł autorka wprowadza z powrotem do gry Jacka Barlowe’a. Tak, dobrze czytacie, tego Jacka, na którego Violet spuściła połowę góry. Uzdrowiciele poskładali go do kupki… No ciekawe jak najpierw go pozbierali? Zeskrobywali po kropelce ze skał?! I na jaką wybaczcie określenie cholerę?! Logika kwiknęła cieniutko i schowała się pod najbliższą szafę.
Reszta bohaterów zmieniła się w papierowe kukiełki noszące czerwone koszule. chwilami dotyczyło to nawet… smoków.
Fabuła okaleczona przez zachowanie głównej bohaterki, logiczne wpadki i dziury oraz niekonsekwencje w prowadzeniu akcji rozwija się przyciężko, grzęźnie w nic nie wnoszących monologach i opisach. Wyobraźcie sobie, że niektóre kluczowe momenty zajmują 3-4 strony, za to opisy dąsów i monologi wewnętrzne bohaterki… 20. Dołóżmy do tego magię jako panaceum na wszelkie luki w logice i heja, karawana jedzie dalej! Bądź co bądź to fantasy…
Podsumowując – wynudziłam się, podirytowałam, rozczarowałam. Po trzeci tom sięgnę tylko po to, żeby się przekonać, czy drugi był wpadką, czy mamy po prostu epicką klapę.