(1,5 / 5)
Viriona uciekającego przed cesarską obławą tym razem dopada przeznaczenie.
Jednak temu przeznaczeniu zależy bardziej na wódce niż na podrzynaniu komukolwiek gardła. I dzięki temu Virion awansuje w szkole życia i trafia na nauczyciela wyższego poziomu, czyli zapijaczonego szermierza – Horecha.
Horech uczy Viriona nie tylko walczyć – słownie, o żadnych treningach nie ma mowy, ale też chlać. Towarzystwa dotrzymuje im Kila i reszta znanej kompanii, chociaż głównie chowają się przed szermierzem po krzakach.
Taida w ramach niełaski dostaje awans i trafia do Zamku, gdzie ma się zajmować upiorami i pracować w korpo-kieracie przerzucając papiery i raporty. A Luna trafia do kieratu jak najbardziej dosłownie.
W sumie można by napisać, że dostajemy więcej tego samego. Zamiast akcji są rozmowy o życiu, rozmowy o szermierce, rozmowy o dupach i wódzie. Ewentualnie, po drugiej stronie barykady, rozmowy o upiorach i walce o stołki.
Niki mimo „przebudzenia” robi za jebadełko i umilacz krajobrazu. Taida dalej jest dziwadłem naczelnym, nawet bardziej niż w poprzednich tomach. Luna, cóż, to trochę powtórka z Achai. Tylko że w Achai, to że księżniczka trafiła do niewoli było jakoś fabularnie uzasadnione, tu niespecjalnie jest. Ale, jak zwykle, uprzedmiotowienie kobiet ma się dobrze na wszystkich frontach.
Virion w końcu wykazuje trochę inicjatywy, ciut mniej płynie z prądem i jego postać nie sprowadza się tylko do grzecznego słuchania kolejnych wątpliwych mądrości życiowych płynących z ust bardziej doświadczonych kolegów.
Żeby było śmieszniej – radosna drużyna uciekinierów jakby zapomniała, że ktoś ich dalej ściga, bo akcja spowalnia jeszcze bardziej niż w poprzednim tomie. Niewielką ilość suspensu zapewnia wątek Taidy, ale większość z tego jest spowodowana chwilami paniki pani prokurator, a czytelnik doskonale wie, że zaraz jej przejdzie.
Z Adeptem zapoznałam się w formie audiobooka i mam poważne wątpliwości czy przebrnęłabym przez tekst. Prawie 600 stron dialogów o dupie (i to nawet nie przysłowiowej Maryni, a każdej z bohaterek po kolei) brzmi mało zachęcająco. Jako audiobook się sprawdza jako rozpraszacz do mycia okien czy książka do samochodu (jeśli przez chwilę trzeba będzie robić coś innego i umknie czytelnikowi fragment dialogu, to naprawdę nie będzie to miało znaczenia). A dialogi, mimo że są trochę o niczym, to płyną potoczyście i skupiać się na nich za bardzo nie trzeba.