Nie czytałam pierwszego tomu powieści Stefanie Zweig ( Dom przy alei Rotschildów), ale jeśli tylko wpadnie mi w ręce z chęcią po nią sięgnę. Bo autorce udało się dobrze odmalować klimat tamtych dni i lat. I to pomimo, że oglądamy czasy bardzo nieciekawe. To Niemcy w latach 1926-1937. Czasy, kiedy Niemcy próbują odnaleźć swoje miejsce po wielkim upokorzeniu pierwszej wojny światowej. Czasy budzenia się i triumfalnego pochodu ideologii nazistowskiej.Wszyscy znamy historię. Wiemy, przynajmniej z grubsza, jak to się stało, że Hitler doszedł do władzy. Wiemy o pożarze Reichstagu o nocy długich noży… Ale co innego znać suche fakty, a co innego przyglądać się z bliska jak się dzieją. Widzieć je oczyma osób najbardziej nimi dotkniętych. Zawsze zastanawiałam się jak to się mogło wydarzyć. Przecież niemieccy żydzi byli wystarczająco wykształceni, żeby dostrzec co się dzieje i w jakim kierunku zmierza polityka. Wielu z nich miało dość kapitału żeby się z brunatniejących Niemiec wyrwać. A jednak zostali.
I ta książka w jakiejś mierze daje mi odpowiedź na to pytanie – ukazując ludzi, którym po prostu nie chce się pomieścić w głowie, że z dnia na dzień mogą stać się kozłami ofiarnymi. I to kozłami nie dla jakiś dalekich “onych” ale dla sąsiadów, znajomych, kontrahentów, służby… Nie mieści się im w głowach to, że rozwrzeszczana, ale jednak mniejszość tak szybko zdoła zapanować nad milczącą większością i narzucić im swoje “ideały”. Nie ukrywam, że dzisiejsza sytuacja na świecie czyniła tę lekturę jeszcze bardziej przerażającą.
Tak czy inaczej oglądamy historię jednej żydowskiej rodziny która z pozycji “dobrych Niemców” zostaje zepchnięta na pozycję początkowo obywateli gorszego sortu, a później wręcz wrogów narodu. Sąsiedzi, służba, znajomi, koleżanki i koledzy ze szkolnej ławki zapominają nagle, że najstarszy syn poległ na froncie jako Niemiec, że ojciec rodziny opiekował się jego przyjacielem , który powrócił z wojny okaleczony. Nagle okazuje się, że córki są zbyt głupie żeby zdać do kolejnej klasy, a wyjście na ulicę zaczyna wymagać odwagi. I że nikt na tej ulicy nie pomoże gdy nad przechodzącym wrogiem narodu zacznie się znęcać sfanatyzowana grupka.
Polecam, bo to lektura na dzisiejsze czasy. Żebyśmy nie zapomnieli do czego prowadzi taktyka “lepiej się nie wychylać” czy “jakoś to będzie”