Kontynuacja “Arabskiej żony”. Zgodnie z sugestią zawartą w tytule, tym razem poznajemy losy córki bohaterki poprzedniego tomu, porzuconej przez wrednego tatusia i de facto osieroconej przez matkę. Poznajemy też alternatywną historię Doroty – tę widzianą oczyma arabskich kobiet – Libijek, będących członkiniami rodziny do której mąż przywiózł Dorotę. Czytając książkę odniosłam wrażenie, że powstała po trochu po to, aby wynagrodzić czarny obraz arabskiej rodziny jaki mógł powstać w umyśle czytelnika po pierwszej części. Okazuje się bowiem, że kobiety z rodziny wcale nie były tak źle nastawione do Doroty jak tej się wydawało. Widziały co się dzieje i współczuły swojej białej siostrze, ale niestety skrępowane obyczajowością i prawem nie miały żadnej możliwości jej pomoc. Tak przynajmniej twierdzą. Okazuje się też szybko, że nie tylko w Libii, dzieją się rzeczy straszne i urągające prawom człowieka. W innych krajach muzułmańskich dzieje się podobnie, a nawet jeszcze straszniej ( autorka wplątuje swoje bohaterki w aferę związaną z rytualnym wycinaniem zewnętrznych organów płciowych u kobiet). Także ciotka córki Doroty – wydawałoby się, tak wszechwładna w swoim kraju, za granicą, w innym kraju muzułmańskim, tam gdzie nie sięga mocarny cień Kadafiego staje się już tylko zwykłą kobietą której – w opinii otoczenia dość wyraźnie przewróciło się w głowie i chce dorównać mężczyznom. I zawsze znajdzie się kilku facetów, którzy postarają się przypomnieć “babie” gdzie jest jej miejsce.
A Ania? Ania szarpie się ze swoją samotnością, strasznymi wspomnieniami, bólem dziecka nie rozumiejącego świata. W końcu przywiera psychicznie do ciotki, szukając w niej ciepła i poczucia bezpieczeństwa. A potem ona też znajduje swojego księcia z bajki. Araba z rodziny Ladenów ( tak tych Ladenów) człowieka, który chciałby dać jej normalny na miarę tamtych, nieprzyjaznych dla kobiety warunków dom. Tyle, że ślad za nim podąża śmierć.
I jest jak w prawdziwym życiu, plany, marzenia, tęsknoty – nic się nie spełnia. A bajeczne bogactwo sprawia jedynie, że pręty klatki są szczerozłote. Podsumowując – całkiem dobra książka -rzecz jasna jeśli pominiemy milczeniem wszystkie kalki, uproszczenia i schematyzmy jakimi tym razem uraczyła nas autorka, szarpiąca się pomiędzy chęcią napisania czegoś romantycznego, a brutalną rzeczywistością i własną żyłką reporterską.