44 rok naszej ery. Sytuacja w Brytanii komplikuje się. Wraz z postępem inwazji wydłużają się linie zaopatrzeniowe rzymian i dowódcy armii stają przed takim samym problemem przed jakim półtora tysiąca lat później stanie Napoleon. Jak kontynuować kampanię gdy miejscowa partyzantka odcina zaopatrzenie, a droga nowych dostaw trwa coraz dłużej? Na problemy wojenno- aprowizacyjne nakłada się jeszcze podobnie jak w poprzednich tomach polityka – ta większa i ta mniejsza. Trudny sojusz z plemieniem Atrebatów i ambicje mniejszych i większych rzymskich patrycjuszy, którzy w wojnie upatrują metody podwyższenia własnej pozycji. A że całkiem dosłownie wspinają się do niej po trupach to już inna sprawa. Nasi bohaterowie, Katon i Macro staną wobec nowego wyzwania –mają sformować dwa tubylcze legiony. Zadanie karkołomne, biorąc pod uwagę niechęć środowiska jako takiego, wewnętrzne celtyckie rozgrywki , różnice kulturowe i barierę językową. Jednak legiony Atrebatów powstaną, a czytelnik bez problemu daje się wciągnąć autorowi w grę i kibicuje Dzikom oraz Wilkom z coraz większym zapałem. Z tym większą irytacją przyjmuje to, co zaczyna się dziać z legionami dowodzonymi przez Katona i Macro, kiedy do ich działań zaczyna się mieszać tak zwana „wielka polityka”. Niestety jakoś tak jest, że tę „wielką politykę” tworzą wyjątkowo mali i wyjątkowo paskudni ludzie. A wszyscy wiemy co się dzieje, kiedy takie kreatury dorywają się do władzy. Nie powiem Wam co się stało z Dzikami i z Wilkami. Przeczytajcie sami. Warto, bo Simonowi Scarow, wyszedł wyjątkowo dobry tom. Po słabiutkim, by nie rzec nędznym tomie trzecim – zaserwował nam bardzo dobry tom czwarty. Tom z zębem, z pazurem, tom, który nie pozwala na pozostanie obojętnym, a co więcej – pomimo powtarzania schematu: “bohaterowie dostają misję awykonalną – bohaterowie ją wykonują – bohaterowie dostają kopa w de”, wciąga i angażuje. Na półce czeka już tom nr 5. I tylko mam nadzieję, że będzie równie udany jak ten oznaczony numerem czwartym.
Dobre