Kolejna książka Sławomira Kopra, która wpadła mi w ręce. I kolejna która zajmuje się czasem dwudziestolecia międzywojennego zwanego “belle epoque”. Tym razem Sławomir Koper prowadzi nas przez światek literacko – artystyczny. I jak to w życiu, dość szybko okazuje się, że posiadanie talentu nie oznacza jednocześnie posiadania innych przymiotów ducha. Artyści potrafią się dąsać, podgryzać, podkładać sobie większe i mniejsze świnie i tak dalej i w tym stylu. Artystki potrafią podkradać sobie pomysły i mężczyzn, dąsać, podgryzać, podkładać wielkie świnie i niewielkie świńki, rywalizować na stroje i role… Panowie i panie piszą, malują, występują na scenie i odnoszą w tej materii spektakularne sukcesy. A jednocześnie potrafią przymierać głodem, albo tak cierpieć, że szukają ucieczki w alkoholu. Czasami “barwność” danej postaci nie wynika z jej wyboru, ale właśnie z tego, że żadnego wyboru tak naprawdę nie ma. Stąd dziwny strój, dziwne zachowania, stąd czasami życie, na koszt innych, lub oszukiwanie głodu szklanką wódki. Większość ze sportretowanych ma problemy ze swoją seksualnością, część brnie w ideologię, która po wojnie rzuci ich w objęcia komunistycznej władzy. Panie, nawet z jednej rodziny mają problem z tym że nikt ich nie kocha, albo, że kocha je zbyt wielu. Jedni mimo powodzenia pozostają „normalni” innym sława i kariera ( niekoniecznie artystyczna) wali przysłowiową sodówą do głów. Ot zwyczajne życie. A wszystko na tle życia międzywojennej Warszawy, Krakowa, Zakopanego, z ich niepowtarzalnym kolorytem i stylem życia w tamtych czasach.
Tu naszła mnie pewna refleksja. Czy, gdybyśmy dostali do ręki książkę traktującą o współczesnych tuzach polskiej sztuki – bardzo różniłaby się od tej którą zaserwował nam Stanisław Koper? Czy, ku naszemu zdziwieniu okazałoby się, że tak naprawdę niewiele się zmieniło? Może tuzy nie tak wielkie, może koloryt nie tak szalony, ale poza tym? A może lepiej nie dociekajmy pozostawiając takie porównania naszym następcom?
Jak dla mnie – ta książka, to lektura obowiązkowa dla wszystkich ludzi którzy uważają się za wykształconych. Dla jednych – będzie to przypomnienie nazwisk i postaci, o których dawniej mówiło się w liceum oraz uzupełnienie tej wiedzy o całkiem spory zasób informacji, jakie szkoła przez nami skrupulatnie ukrywała, każąc jedynie pamiętać, że ten czy ów wielkim poetą był… Dla innych, być może be spotkanie bliższe i bardziej swojskie z postaciami, o których dzisiejsza szkoła raczyła zapomnieć, albo wspomina półgębkiem.