by Atisha
Kolejna książka duetu (tak, tak) autorów, ukrywających się pod żeńskim pseudonimem Ich poprzednie dzieło, trylogia „Magia parzy, magia kąsa, magia uderza”) wywołała we mnie dość mieszane uczucia. Że jednak przeważyły uczucia pozytywne, zdecydowałam się szarpnąć na kolejną książkę „Ilony”.
No cóż, kilka rzeczy na pewno stwierdzić można. Po pierwsze, warsztat pisarski autorów wyraźnie się rozwinął. Nie popełniają już tak rażących błędów konstrukcyjnych, po drugie, najwyraźniej przeczytali przynajmniej kilka z amerykańskich bestsellerów dla nastolatek. W efekcie powstała książka, która w zamyśle miała być dla wszystkich. A jak coś jest dla wszystkich to sami wiemy dla kogo jest.
W efekcie otrzymaliśmy baśń o kopciuszku w kolejnej fantastycznej odsłonie, przy czym rzeczony kopciuszek obdarzony jest unikatowym darem magicznym, opiekuje się dwójką młodszego rodzeństwa – też magicznego, a w roli złej macochy występują sąsiedzi.
Kopciuszek jest kopciuszkiem typowo amerykańskim. Przy całej swej kopciuszkowatości, biedzie i kłopotach, jest to panienką twardą, pyskatą i bynajmniej nie bezbronną. I sąsiadowi przysoli i potwora zniszczy i chamowi się odszczeknie.
Skoro jest kopciuszek, musi być i książę z bajki. I jest. Jest taki o jakim śnią panienki na całym świecie – no przynajmniej ta część która nie moczy bielizny na widok bladego wymoczka Edwarda z wampirzej trylogii. Bohater jest wysoki, umięśniony jak amerykański futbolista, blond włosy i niebieskooki, obdarzony wdziękiem i charyzmą elfa, a do wszystkiego bije się jak sam Chuck Norris. Jest też inteligentny. Na całe nieszczęście dla czytelnika, dwójka podobno inteligentnych bohaterów toczy ze sobą podobno inteligentną szermierkę na słowa i podobno intelektualne przepychanki. Efekt? Łatwy do przewidzenia – “jętelektualne” przepychanki są nudne jak flaki z olejem, już w połowie wypowiedzi nie wiadomo o co chodzi, a jak się czytelnik dobrze zastanowi, to dziwnym trafem mu zaczyna wychodzić, że pogwarki są równie na poziomie jak rozmowy w szkolnym kibelku….
Oprócz tego w książce mamy też bohatera wilkołaka, intrygę która od pewnego momentu staje się oczywista, wiec nudna, wielką miłość która wybucha znienacka chyba tylko dla bohaterów oraz walkę dobra ze złem, w którym zło co było do przewidzenia zdycha bez oporów pokonane mocą dobra i rzeczonej miłości.
Tak czy inaczej książka kończy się happy endem z lekką sugestią, (która wprawiła mnie w popłoch!) – że możliwy jest ciąg dalszy. Żeby być sprawiedliwym trzeba stwierdzić, że „Na krawędzi” czyta się całkiem dobrze, jeśli tylko czytelnik przestawi się na poziom wielokrotnie tu wspominanej amerykańskiej nastolaty, a kilka pomysłów( np. ten że nekromanta podtrzymuje uratowane przez siebie zwierzaki kosztem swojej własnej siły życiowej) jest naprawdę ciekawe.
______________________________________________________________________________by Lashana
Po przeczytaniu kilku tomów „Magii…”, których poziom zmieniał się z tomu na tom (niestety nie zawsze na lepsze) byłam ciekawa nowej produkcji małżeńskiego duetu pisarskiego.
Rose jest twardym dziewczęciem wychowującym samotnie dwóch młodszych braci. Żyje na Rubieży; w miejscu gdzie światy: magiczny i zwykły łączą się ze sobą. Dziewczę zagryza zęby, chodzi do zwykłej pracy, ledwo wiąże koniec z końcem, pilnuje rodzeństwa i własnego zadka – jest aż za dużo chętnych, którzy chcieliby wykorzystać jej magiczny talent, którego stara się nie używać. Kiedy pojawia się kolejny chętny – Declan, szlachcic z Dziwoziemi wyglądający i zachowujący się jak skrzyżowanie Legolasa z Rambo Rose myśli, że wie czego się spodziewać. Problem tylko w tym, że razem z nim zjawiają się demoniczne ogary..
Całość jest do bólu sztampowa i przewidywalna. Już na wejście przed oczyma stają różne kopciuszki, pretty woman i pół setki komedii romantycznych. Rose jest tak twarda i szlachetna, że powinni ją żywcem zabrać do Nieba, a Declan jest tak rycerski, że światło powinno się odbijać od jego umięśnionej klaty, bo zbroja mu nie potrzebna. Na dodatek to duo jest reklamowane jako crème de la crème – każde, oczywiście, jako przedstawiciel swojej strony granicy. I to pod każdym względem. Jeśli oni mają być najlepsi, to strach myśleć jacy są ci gorsi. Sądząc po dialogach głównych bohaterów reszta mieszkańców pewnie nawet nie są w stanie logicznego zdania sklecić. Jakby schematów było mało to po fabule pałęta się nieszczęśliwie zakochany wilkołak, który ma być bohaterem drugiego tomu (autorzy popełnili już w sumie cztery tomy o Rubieży).
Jako dodatek do wielokrotnie przetwarzanych pomysłów mamy szczyptę oryginalności głównie w postaci rodzeństwa Rose, jednak nie mają one większych szans na przebicie się przez sztampę.
Z tomu na tom autorzy są językowo coraz lepsi, szkoda tylko, że fabularnie wręcz przeciwnie.
Przewidywalne, schematyczne, nudne. Chała!