Wyspa Nowa Fundlandia i półwysep Labrador – zimne krainy, o których zazwyczaj wiemy tylko, że to w Kanadzie i daleko na północy. John Gimlette pojechał tam w roku 2003 śladami swojego pradziadka, który jako lekarz przebywał tam pod koniec XIX wieku. Książka, którą napisał nie jest jednak zapisem sentymentalnej podróży, lecz opowieścią o ludziach, którzy przez sześć wieków tworzyli ten kraj, uczynili go zdatnym do zamieszkania – a także o tych, którzy obecnie tam mieszkają. Autor z dość prostych, często okrutnych kolei historii tych krajów tworzy opowieści niemal bajkowe – a jednak prawdziwe i poruszające. John Gimlette ma bowiem w sobie ciekawość ludzi i tego, jak chcą mu pokazać swój kraj. Sprawdza przy tym – w bardzo wielu miejscach był osobiście, rozmawiał z ludźmi o najróżniejszych przeżyciach i poglądach, dużo wcześniej czytał, ale nie przyjechał z gotowym obrazem kraju. Jego brytyjski dystans pozwala mu opisać sprawy z różnych stron, czasem ze sceptycyzmem, czasem z ironią, czasem z pokorą – że jednak czegoś nie rozumie.
Nowa Fundlandia i Labrador są najbardziej wysuniętymi na zachód skrawkami Ameryki – z drugiej strony Atlantyku leży Irlandia. Niby szerokość geograficzna Bałtyku czy Szwecji, ale jednak zima trwa 9 miesięcy, a w lecie góry lodowe pływają wzdłuż wybrzeża – no cóż, tam nie ma Golfsztromu. Dlaczego zatem ludzie skolonizowali ten teren? Odpowiedź jest prosta – ryby. Wielkie ławice atlantyckiego dorsza nie tylko stanowiły podstawę wyżywienia wyspiarzy, ale też przez wieki stanowiły ważne źródło wyżywienia Wielkiej Brytanii. Bo, jak się z pewnym zdziwieniem dowiedziałem – jeszcze po II wojnie światowej to było terytorium brytyjskie, dopiero w latach 50-tych XX wieku weszło w konfederację z Kanadą. Zdarzyło się tak dlatego, że ilość ryb na tych wodach gwałtownie się zmniejszyła i wyspę trzeba było utrzymywać. Wielkiej Brytanii po wojnie nie było na to stać – a Kanada się podjęła. Ale najgorsze miało dopiero nadejść – w latach 90-tych wprowadzono zakaz połowu dorsza i cały kraj zaczął żyć z zasiłków – rybacy, Indianie, resztki Eskimosów….
Gimlette opisuje więc kraj emerytów, bezrobotnych, Indian u których nawet w radzie plemienia są alkoholicy, ostatnich Inuitów (Eskimosów) tak bardzo nie przystosowanych do współczesnego świata. To właśnie wyniosę z tej książki – kontrast miedzy pięknym (przynajmniej w lecie, sądząc ze zdjęć Google’a) krajem, a trudnym losem ludzi, którzy zdecydowali się tam żyć – albo nie mieli dość pieniędzy i determinacji, żeby wyjechać.
Polecam