Wiem, że to dziwne, ale lubię Achaję. Dziwne tym bardziej, że nie znoszę dziur logicznych w świecie przedstawionym i niewiele rzeczy irytuje mnie tak, jak byle jaki język. Lepiej nawet – zgadzam się z większością argumentów użytych przez analizatornie, które znęcały się nad historią księżniczki. Mimo wszystko jestem w stanie wybaczyć tej książce dziury logiczne, seksizm i „żołnierskie” dialogi; Achaja jest jak dobry film klasy B; pożyczając słowa Gombrowicza:” Dręcząca lektura. Mówimy: to dosyć kiepskie, i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha — i nie możemy się oderwać. Wykrzykujemy: nieznośna opera! i czytamy w dalszym ciągu, urzeczeni.”
Z tym urzeczeniem to jednak trochę przesada, ale jak wiele osób czekałam z niecierpliwością na premierę Pomnika cesarzowej, chciałam wiedzieć co z Meredithem, Imperium Achai i jej legendą, i co, do jasnej cholery, powiedziała Mayfed na łożu śmierci.
Teraz miałam się zabrać za czytanie trzeciego tomu, ale uświadomiłam sobie, że… że ni cholery nie pamiętam, co było w pierwszym (co samo w sobie świadczy o jakości książki) i postanowiłam zacząć jeszcze raz.
Kai – młoda czarownica, niezbyt zdolna i niezbyt ważna zostaje wysłana z misją specjalną – ma towarzyszyć morskiej wyprawie wotywnej do Gór Pierścienia. Po drodze daje magiczny amulet zagubionej szeregowej, którą chcą wysłać na szkolenie podoficerskie. Szeregowa Shen dzięki inteligencji i przypadkowi nie tylko wyląduje w siłach specjalnych, ale też szybko awansuje. Do tego mamy oficera wywiadu marynarki Tomaszewskiego, pełniącego służbę na ORP Dragon. I to, że wszystkie wątki się połączą i armia polska spotka się z armią Arkach to jeden z najmniejszych problemów książki.
Imperium Achai to kolos na glinianych nogach; magia jest coraz słabsza, sąsiedzi coraz silniejsi a o dawnej wielkości świadczą głównie pomniki cesarzowej znajdujące się w każdym większym mieście. A ile lat od śmierci władczyni minęło? Ano tysiąc. Aha. To ja sobie czegoś może naleje…. Minęło tysiąc lat, ale dalej mamy pseudoantyk, niepiśmienne społeczeństwo, karabiny ładowane przez lufę, babską armię, zero postępu technicznego? Mało tego, Arkach dalej prowadzi wojnę z potworami w Wielkim Lesie? Oni tam jakoś inaczej lata liczą czy jak? Czy może resztki Zakonu zatrzymały magicznie rozwój we wszystkich możliwych kierunkach od technologii militarnej po myśli filozoficzne?
Armia polska bliżej nieokreślonym cudem pokonuje Góry Pierścienia i nawiązuje kontakt z tubylcami. Aha. To ja sobie czegoś może nalej… Ekhem. Znaczy po tej stronie gór, która była w pierwszej trylogii białą plamą mamy coś w rodzaju naszej rzeczywistości z okolicy czasowej, mniej więcej, drugiej wojny? Aha. To ja sobie czegoś może…. Polski okręt podwodny. I lotniskowiec. Polska armia miała w ogóle, kiedykolwiek, jakikolwiek lotniskowiec? Jakoś mi nie kojarzy… No dobra. Jak dla mnie pasuje to do świata Achai jak wół do karety, ale niech będzie. Armia Polska jest największą potęgą militarną po drugiej stronie gór – okręty podwodne, lotniskowce, najnowsze typy uzbrojenia, gazów bojowych i leków. Nooooo, to jest dopiero science-fiction. Ale autor sobie wymyślił to niech ma. Ja mam swoją flaszkę, to sobie poleję. Oczywiście nie dowiadujemy się jakim cudem Rzeczpospolitą było stać na te cuda techniki i po co im one.
Arkach dla odmiany wysyła korpus ekspedycyjny o Wielkiego Lasu… hmmm.. to już kiedyś było. Potwory atakują, standardowo w nocy, standardowo używając dziwnej mgły. Armia, standardowo, ginie. I nikt nie wymyślił nic przez 1000 lat? Żadnej skutecznej magii, broni? Albo chociaż zakazu wchodzenia po ciemku do lasu? Przez 1000 lat? Oni tam chyba na serio inaczej mierzą czas, a ja chyba zacznę przeliczać rozdziały na alkohol.
Trójka głównych bohaterów to marne cienie postaci z pierwszej trylogii. Kai – arogancka, pochodząca z dobrego domu czarownica, to nowe wcielenie Arne, tylko niestety posiada ułamek jej mocy i inteligencji. Shen – wyjątkowo inteligentna córka rybaka – to takie skrzyżowanie Achaji z Shą a Tomaszewski to Harmeen w spodniach, bo do Biafry trudno go porównać. Standardowo wszystkie postacie klną i piją, przynajmniej po stronie Arkach – w porównaniu z nimi Polacy to banda abstynentów i dżentelmenów.
A fabuła.. fa… co? Fabuły nie stwierdzono. Okręt polski pływa po morzach – Tomaszewski rozważa nową technologię. Armia Arkach biega po lasach (czasem nawet do czegoś strzela) – Shen gada z koleżankami i rozważa strategię. Kai… hmmm… Kai wsiada na statek, gdzie prowadzi filozoficzne dyskusje a potem gada, gada i gada.
Na prawie 700 stronach nie wyjaśnia się nic – ani zastój technologiczny z jednej strony, ani magiczny rozwój z drugiej, ani co się działo w cesarstwie przez 1000 lat. Bohaterowie wygłaszają monologi, snują teorie i gadają. W przeciwieństwie do Achai nie poznajemy świata, bohaterowie są mało ciekawi i nic się nie dzieje. Jedna bitwa (i parę potyczek) to trochę za mało. Książkę spokojnie można by pociąć, przeredagować i bez wielkich strat treści dostać 200 stron powieści, wtedy brak akcji może nie rzucałby się aż tak w oczy.
Pomnik trudno nazwać kontynuacją – przez chwile pojawia się Meredith i wspominana jest Achaja, ale wątki w trylogiach nie są (przynajmniej na razie) w żaden sposób połączone. Powiedziałabym raczej że to wstęp do dalszych tomów, takie 700 stronicowe przygotowanie do zderzenia kultur i technologii, które zapowiada się nawet ciekawie. Pojawiły się też widoki na rozwój postaci i przyśpieszenie akcji, ale co z tego wyjdzie.. cóż przekonam się drugim tomie i radośnie doniosę o znaleziskach. Ale kolejną flaszkę też sobie przygotuje, tak na wszelki wypadek.
W pierwszym tomie mamy świat Achai (ale o zmianach nie dowiadujemy się niczego), trzy wątki (we wszystkich niewiele się dzieje), trójkę głównych bohaterów (którzy są bladymi cieniami nawet w porównaniu z szeregowymi z Achai), wszyscy prowadzą dużo monologów (wewnętrznych i zewnętrznych), ale niewiele to wnosi do świata przedstawionego.
Jednym słowem mamy gniota fantasy i duży zawód dla fanów Achai.
Przygodę z Achają skończyłam na pierwszych dwóch tomach i nie żałuję. Za pomnik cesarzowej Achai się nawet nie zamierzam chwytać. Także z tego powodu, że w przeciwieństwie do Lashany mam zdecydowanie słabszą głowę, a w zasadzie nie mam jej w ogóle. Skoro więc lekturę trzeba tak intensywnie zakrapiać, to ja chodziłabym wiecznie zapr…. bogać tam, nie chodziłabym w ogóle! A i jeszcze jedno: potwory pojawiające się wyłacznie w nocy i we mgle? czy tylko ja mam wrażenie, że dziwnie to podobne do Malowanego człowieka i Pustynnej włóczni?
Zakrapianie zdecydowanie pomaga w lekturze, zresztą ostatnio głównie trafiają mi się książki, które zakrapiana wymagają, żeby się niestrawności nie nabawić..
A jeśli o potwory chodzi – atakują w nocy, ale z dzień też sobie funkcjonują, a mgłę produkują własnoręcznie, a jedno i drugie jest całkiem sensownie wytłumaczone już w pierwszej trylogii Achai. Tu akurat nikt od nikogo nie zrzynał, z logiką też jest całkiem nieźle… przynajmniej z logiką prezentowaną przez potwory, ludzie mają z nią trochę większe problemy niestety.