„Jezioro” to czwarta część cyklu kryminalnego tego autora, połączonego postacią komisarza Erlendura Sveinssona.
Poprzednie książki opisywały typowe zdaniem autora islandzkie zbrodnie – nieposkładane, przypadkowe, mało finezyjne, bezmyślnie okrutne. Ważniejsze jednak było w nich tło społeczne – jak się żyje małemu narodowi na dalekiej, północnej wyspie, gdzie przyroda jest surowa, pogoda paskudna a poza miastami ludzi prawie nie ma. Tym razem miało być inaczej – walka wywiadów, zimna wojna, szpiedzy, straszliwe NRD-owskie Stasi, słowem – światowo, międzynarodowo i z szerokim oddechem. Oto obniżający się poziom wody w jeziorze w zapadłym kącie wyspy odsłonił szkielet przywiązany do radzieckiej aparatury szpiegowskiej. Założenie interesujące. Ale wykonanie… wyszło jak zwykle – komisarz Erlendur, który dość niemrawo prowadzi śledztwo nadal nie umie ułożyć sobie kontaktów z dorosłymi już dziećmi i wciąż zadręcza się z powodu brata, który zaginął w załamaniu pogody kiedy obaj byli dziećmi. Jego koledzy policjanci też grają swoje role – jak zawsze. Niestety, Autor po raz kolejny ogrywa te same motywy, co w poprzednich częściach cyklu – i staje się przewidywalny do bólu.
Aha – gwoli wyjaśnienia wątku kryminalnego: jeden bohater opowieści walnął drugiego w łeb łopatą.
No cóż, tym razem czas na lekturę okazał się nieco stracony.