Podboje Juliusza Cezara to jeden z ciekawszych fragmentów historii, a okres Galijskiego powstania pod wodzą Wercyngetoryksa jest jednym z częściej wspominanych i wykorzystywanych motywów, ale jak wiadomo dobry materiał wyjściowy nie zawsze oznacza dobry efekt końcowy. Zwłaszcza w przypadku książek i filmów.
Pierwsze co mnie zaniepokoiło w Opowieściach Celtyckich to to, że jest to trylogia, a powstanie trwało raptem kilka miesięcy… trochę tak jak Jackson, który z 200 stron Hobbita wyprodukował dziewięć godzin filmu. Jednak autorka zamiast mnożyć postaci i wątki poboczne po prostu postanowiła zacząć od początku, znaczy od narodzin jednego z głównych bohaterów.
Galvan, syn wodza Arwenów przychodzi na świat w tradycyjnej celtyckiej wiosce. Kiedy przyszły wódz dorasta i pobiera nauki u druidów i wojowniczek Juliusz Cezar rozpoczyna polityczną karierę, jednak jego myśli zajmuje nie Senat a chora żona.
Niestety już na pierwszych stronach okazuje się, że w książce panoszy się mój „ulubiony” typ narratora – narrator spoilerujący. Opowieści są oparte na historii (ze sporą domieszką magii) jednak nie to znaczy, że chcę ze szczegółami wiedzieć co i dlaczego zdarzy się za kilka stron. Ale to jest jednak najmniejszy problem. Większym są emocje, a raczej ich brak. Bohaterowie przeżywają zawody miłosne, śmierć członków rodziny, walczą z niesprzyjającym losem a wszystko to jest opisane tak straszliwie beznamiętnie, że można zniknięcie kolejnego bohatera skwitować krótkim „aha” i spokojnie przerzucić kartkę. Zresztą trudno kibicować bohaterom, których głównymi cechami są ich umiejętności łóżkowe – o ojcu Galvana dowiadujemy się głównie, że był hojnie obdarzony i ambitny, a o Cezarze, że jest bardzo jurny (i też ambitny). Cała reszta bohaterów to chodzące doskonałości – lojalni przyjaciele, świetni wojownicy, mądrzy druidzi, a wszyscy piękni, inteligentni i młodzi… i tak nierealistyczni, że zęby zgrzytają i ma się wrażenie, że to nie wioska celtycka tylko stado Mary Sue na wakacjach w plenerze.
Plusem są ciekawe zwyczaje i życie codzienne Celtów, które autorka opisuje bardzo przekonująco i szczegółowo, niestety Rzymianie pod tym względem są potraktowani trochę po macoszemu. Ale wszelkie prawdopodobieństwo historyczne idzie się w Tybrze topić jak wpadamy ma zdanie „Portyk był udekorowany kolumnami”. I jak tu potem uwierzyć w prawdopodobieństwo historyczne? Redakcja nawaliła, czy jednak ktoś nie odrobił pracy domowej?
Nudni, mało realistyczni bohaterowie, akcji w sumie brak, a wydarzenia toczą się powoli do przodu. Język też szału nie robi (raczej momentami skłania do facepalmów), realizm historyczny niby jest, ale na ile on jest realny to trudno powiedzieć. W sumie jedynym plusem jest tło historyczne, albo raczej wstęp do wydarzeń historycznych, których na pewno nie doczytam w Opowieściach.
Gniot z fajnym pomysłem wyjściowym.