Przy czytaniu Czerwonej Mgły w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzało, że czytam tom drugi. Teraz mogę powiedzieć, że zamiana tomów wyszła zdecydowanie na dobre, bo jakbym zaczęła od Czarnego horyzontu to pewnie nie sięgnęłabym po następne części a szkoda by było, bo opowiadania z Mgły są naprawdę dobre.
W Czarnym horyzoncie wszystkiego jest…. mniej. Mamy tylko jedną historię i jeden epizod z życia Kajetana, który niestety sprawia wrażenie rozciągniętego opowiadania – brak zwrotów akcji, wątków pobocznych, moment kulminacyjny jest, ale jakiś taki… nijaki trochę. Przez większość czasu miałam wrażenie, że nic się nie dzieje a prosta jak drut fabuła tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że czytam krótką formę rozciągniętą do rozmiarów powieści.
O samym świecie nie dowiemy się za dużo, mimo sporej ilości opisów, przez co sprawia on wrażenie ledwo naszkicowanego. Z opowiadań we Mgle wyłaniał się zdecydowanie bardziej szczegółowy i rozbudowany obraz świata. Tutaj opisy przemieniają się w profesjonalne dłużyzny zwiększające objętość.
Mamy dwóch głównych bohaterów z czego o jednym nie wiemy praktycznie nic, a głównymi cechami drugiego są magiczny miecz z modyfikatorem zajebistości pozwalający pokonać hordy wrogów samojeden i magiczno-technologiczne gadżety poutykane po kieszeniach.
Chociaż gadżetów i słowotwórstwa wszelakiego jest zdecydowanie mniej niż w Czerwonej Mgle, więc jest szansa, że książka bardziej przypadnie do gusty tym, którzy zlepków językowych nie lubią.
Książka pozostawia spory niedosyt – mało akcji, mało świata przedstawionego, Kajetan i jego ojciec są ledwo naszkicowani, napięcia też nie ma za dużo. Na szczęście pozostał klimat (chociaż w nie za dużych ilościach) i wybuchowa mieszanka bogoojczyźnianej Rzeczpospolitej z elfami i balrogami oraz technologii z magią.
Nie powiem, żebym jakoś mocno męczyła się przy lekturze, ale Czarny horyzont ani mnie specjalnie nie zaciekawił, ani nie wciągnął. Ot takie sobie czytadełko, które trzeba przeczytać przed Białą redutą, które można przeczytać jako wstęp do świata albo sobie darować i zająć się ciekawszą Czerwoną Mgłą.
Takie sobie.
——————————————————————————————————————————————————-by K. Wal
Zgadzam się z opinią, że Czarny Horyzont jest nijaki. Jest tak bardzo nijaki, że nie da się powiedzieć o nim nic więcej niż powiedziała Lashana. Może tylko to, że to czytadełko z ambicjami, które zdecydowanie przerosły wszystko inne. Ambicje sugerowały przypowieść filozoficzną o ludzkim losie, o niełatwych wyborach w świecie który stał jakąś koszmarną techno – baśnią. A wyszło… nijako. Bohater będący skrzyżowaniem wiedźmina z nerdem i polskim szlachetką nie podbił mojego serca w znacznie lepszej Czerwonej mgle. Tam jednak mi nie przeszkadzał. Może dlatego, że dookoła działo się bardzo dużo i sporo było innych postaci, na tyle niezwykłych, że nieco przykrywały zajebistość Polskiego Nadczłowieka. W nijakim Czarnym horyzoncie niestety tak dobrze już nie ma i absolutna nadzwyczajność bohatera dziubie po oczach, kręci w nosie i generalnie przyprawia o czytelniczą niestrawność. Mam tylko nadzieję, że tomie trzecim ( którego nie mam zamiaru dotykać nawet zmuszana) nie okaże się nagle, że “Polska Meszjaszem narodów jezd”, a mesjasz ów objawił się w postaci Kajetana Koźmińskiego.
Nie polecam