Podobno każde pokolenie ma swoje lektury. Swoje klasyki. Kiedyś czytało się Szklarskiego, Niziurskiego, potem Harrego Pottera, a teraz (podobno) Kosika. Sądząc po kolejkach do autora na różnych targach książki nie tylko powoduje on wzrost czytelnictwa wśród młodszej młodzieży, ale jest też chyba jednym z popularniejszych autorów na rzeczonych targach niezależnie od wieku czytelników. A wszystkie recenzje rozpływają się w zachwytach. Tak więc kiedy wpadł mi w łapki pierwszy tom Feliksa, Neta i Niki postanowiłam skorzystać z okazji.
Zachwycać się nie mam zamiaru. Z paru powodów.
Po pierwsze książka jest strasznie nierówna. Z jednej strony mamy pomieszanie fantastyki i science fiction z rzeczywistością (co samo w sobie nie byłoby złe), która niby stara się być mocno realna a szybko okazuje się być dość naciągana. Trudno było przełknąć zachowanie trzynastolatków i „prywatnie” i jako uczniów, organizację szkoły (w wielu aspektach), chodzenie po kawiarniach i parę innych rzeczy (nie chcę tu spoilerować). SF też było trochę za bardzo fiction a za mało science – tym bardziej, że niektóre fragmenty ściśle trzymały się współczesnej wiedzy, kontrastując mało przyjemnie z co niektórymi pomysłami autora. Elementy fantasy z kolei pasowały do tego wszystkiego jak wół do karety. Może taki był zamysł, może nie, ale przez większą część książki miałam wrażenie, że koncepcja się w szwach rozłazi.
Główne trio kojarzyło mi się z Harrym Potterem i jak w przypadku Neta i Feliksa dość szybko udało mi się tego skojarzenia pozbyć, to Nika jest Hermioną w co najmniej 80%.
Fabuła się rwie, poszczególne przygody sprawiają wrażenie posklejanych tuż przed finałem opowiadań i nijak nie chcą skleić się w spójną całość. Do tego brakuje emocji, dramaturgii, jakiejś akcji – mniej więcej w połowie książki zaczęłam się straszliwie nudzić, nie obchodził mnie los bohaterów a zakończenie nie interesowało mnie wcale. Czytałam do końca na siłę, tylko z recenzenckiego obowiązku.
Do tego mamy jeszcze „product placement” – bohaterowie i ich rodzice czytają tylko klasyki polskiej fantastyki albo „Nową Fantastykę”.
Pomysł do którego mam mieszane uczucia to przetworzenie wcześniejszych klasyków dla młodzieży. Część rozdziałów i pomysłów jest dosyć łatwa do zidentyfikowania: Sposób na Alcybiadesa, Wakacje z Duchami, Sobowtór Profesora Rawy, a wszystko to solidnie doprawione Panem Samochodzikiem i Chmielewską (tą w wersji młodzieżowej). Z jednej strony ciekawie było widzieć uwspółcześnione wersje niektórych pomysłów, z drugiej szkoda, że większość czytelników nie skojarzy oryginałów.
Zdecydowanie na plus trzeba autorowi policzyć niektóre pomysły i… dorosłych. Zarówno rodziców głównych bohaterów – nie tylko to, że są ciągle obecni w mniejszym bądź większym stopniu (a nie wygodnie „zniknięci” jak to często w książkach dla młodzieży bywa), ale też ich relacje z dziećmi. I nauczycieli – różnych, a nie tylko sympatycznych bądź niedouczonych – kompetentnych i jednocześnie niesympatycznych, ekscentryków, złośliwych pił i nauczycieli z powołania. I dodatkowy plus za pana Czwartka – nauczyciela, który jest spełnieniem moich marzeń.
Suma summarum – wychodzi zdecydowanie na minus. Męczyłam się przy lekturze, irytowały mnie nierówności świata i rwąca się fabuła. Trzeba przyznać, że jest spora szansa, że młodszym czytelnikom może się spodobać, tym starszym i bardziej wybrednym – raczej nie.
Drugi tom zamierzałam ominąć szerokim łukiem, ale wiarygodne źródło twierdzi, że jest dużo lepszy, więc może nawet się skuszę.