Hmmm…. jak to szło. Wojna skończyła się kilkadziesiąt lat temu. Agresorzy odeszli i słuch o nich zaginął. Ostatni statek, który brał udział w wojnie ma zostać latającym muzeum. Oczywiście kapitan Granger, jego dowódca, nie jest zachwycony, oczywiście jego wiecznie pijany zastępca mu nie pomaga. Ceremonia przejścia do cywila jest tuż-tuż, ale wrogowie wracają i trzeba wszystkie antyki przywrócić do służby z kapitanem na czele.
Do tego mamy cywilnych pilotów po szybkim przeszkoleniu, jako nagle awansowanych pilotów myśliwców, przywódcę chorego na raka, mrocznego typa, który sprzedał… co było do sprzedania.
I to jest właśnie fabuła…. Battlestar Galactica, tak mniej więcej do 5 odcinka pierwszego sezonu, z lekkimi dodatkami z sezonu 3 i 4. A jak w miejsce wrogów podstawicie nie Cylonów a obcych (dowolnych, bo tych książkowych nikt nie widział) to dostaniecie Konstytucję.
Wtórność fabuły ociera się o plagiat, a autor niestety nie wysilił się na dodanie czegokolwiek od siebie, co nie wiałoby nudą i sztampą (np. Ruski są źli, bo tak). Wszystkie inne pomysły fabularne to kopia pomysłów z Battlestara, niestety bez złożoności i rozbudowania fabuły serialu. O barwnych postaciach nie wspominając. Kapitan Timothy Granger to nieudane skrzyżowanie Adamy (wiek i doświadczenie) ze Starbuck (nadmiar bezczelności i brawury) i prezydent Roslin (chodzący rozsądek i kalkulacja), czyli typ co prawda barwny, ale niezbyt prawdopodobny. Reszta towarzystwa robi za tło i/lub mięso armatnie, a część nawet się imion nie doczekała.
Zakończenie nie trzyma się… czegokolwiek, ani reszty książki, ani logiki, ani prawdopodobieństwa i skutecznie dobija wtórną fabułę. Wygląda to tak, jakby w ostatniej chwili autor postanowił napisać kolejną część, ale już nie chciało mu się zmieniać reszty książki.
O dziwo Konstytucja ma fajną warstwę językową. Autor pisze lekko i przyjemnie (pomijając stuprocentową wtórność fabularną); nie zasypuje czytelnika kwiatkami ani technobełkotem, jest w stanie wytworzyć napięcie, klimat space opery i wykrzesać odpowiednią ilość sympatii i antypatii do bohaterów (chociaż robi to dość prostymi metodami). Jakby jeszcze sam wymyślił fabułę czytałoby się to całkiem przyjemnie.
Plagiat, jak ktoś chce space operę ze starym statkiem na czele niech obejrzy Battlestara, bo Konstytucja to wersja mocno okrojona.