Mam szczęście do czytania drugich tomów. Tak było z Czerwoną królową, tak jest i z Płomieniem. Jest drugim tomem. Dokładniej drugim tomem “upiornej i zabawnej” – jak głosi opis na okładce, opowieści o Lex, pomocnicy wujaszka Morta. Wujaszek Mort skojarzył mi się natychmiast z Prattchtem, a że jego poczucie humoru bardzo mi odpowiadało, więc postanowiłam, (nie bacząc na dzwonki alarmowe jakie obudził w mej głowie opis z okładki) rzeczoną książkę zakupić i się “ponapawać”. A tfu!!! A tom się ponapawała! Po pierwsze, podobieństw do Prattcheta, poza mianem wujaszka nie znalazłam. Po drugie, autorce udało się stworzyć ober gniota. Ja rozumiem, to książka dla młodzieży, więc pewne uproszczenia być muszą, ale na wszystkie bogi mniejsze, większe i malutkie nie traktujmy młodzieży jak stada całkowicie bezmózgich jednostek, które kupią każdą chałę….
Lex wraca z wujaszkiem Mortem do miejscowości Zgon. Ajaj. Bardziej łopatologicznie się nie dało? Mort i Lex są żniwiarzami, a ona jest najlepszym zabijaczem… czyli odbiera dusze śmiertelnikom. No, serio? O wszystkich tych rewelacjach autorka informuje nas na stronie 15, najwyraźniej po to by wszyscy którzy nie mieli “szczęścia” przeczytania poprzedniego tomu nie musieli się trudzić domyślaniem. (I tak będzie do końca – myślenie to proces najwyraźniej przez autorkę potępiany. ) Potem dowiadujemy się jeszcze, że Lex zdobyła umiejętność Potępiania dusz, czyli skazywania ich na wieczne męki i że…. uwaga, uwaga, od czasu do czasu musi potępić cokolwiek, żeby się nie przepalić. Czyli musi się rozładować! Więc Lexington od czasu do czasu potępia kosz na śmieci, zapalniczkę, cokolwiek… Hm… to da się potępić coś co nie ma duszy? I jak wygląda piekło dla koszy na śmieci?! Lex ma również możliwości zajrzeć do tzw. pożycia, gdzie trafiają dusze. Może tam odwiedzać swoją siostrę, do śmierci której niechcący się przyczyniła. Na całe szczęście duszyczka siostry nie ma pretensji do Lex o przerwanie nici żywota, bo najwyraźniej w zaświatach jest jej lepiej niż w życiu. I cale szczęście bo jakby jeszcze do tego melanżu dołożyć młodociane wyrzuty sumienia, to czytelnik chyba by do końca książki nie dotrwał tylko rozejrzał się za jakimś koszem na śmieci, żeby go co prędzej rzeczoną książeczką potępić….
Tak czy inaczej w uroczej miejscowości Zgon w której znajdziemy bardzo odkrywczo: Aleje zgładzonych, Martwy ciąg, wieczny sen, spod łopaty, kwiatki od spodu, wyciągnięte kopyta…. – oraz inne nazwy na jedno najwyraźniej martwe kopyto Mort i jego siostrzenica zderzą się z buntem, siłami nadprzyrodzonymi ( a oni sami nadprzyrodzeni to nie są aby?) zagadką, czymś na kształt miejscowego Sami wiecie kogo… aaa i jeszcze się teleportują do innego miejsca gdzie mieszkają żniwiarze, a potem wrócą, zaś po drodze będzie strasznie, dramatycznie, zagadkowo, romansowo… Nasza bohaterka będzie próbowała zbawić świat, (standard), koncertowo spartoli robotę (standard), będzie miała wyrzuty sumienia ( standard), okaże się nie takim niewiniątkiem (standard), by wreszcie popełnić głupotę roku (standard). Wszystko w papierowo – plastikowych tandetnych dekoracjach, wśród papierowych postaci, dialogów silących się na dowcipne, sytuacji które śmieszą/ wzruszają/poruszają ( niepotrzebne skreślić) chyba tylko autorkę, pisanych językiem młodzieżowawym.
RA-TUN-KU. To się nadaje wyłącznie na podpałkę do pieca.