Porucznik James Shelley dowodzi niewielką grupą bojową w Afryce. Jest młody, ma trochę cyniczne i trochę wywrotowe poglądy, jednak ludzie go lubią, bo dzięki jego dowodzeniu i intuicji udaje im się przeżyć. Jednak pewnego dnia Shelley postanawia swoją intuicję zignorować i ląduje w szpitalu…
Jednym z głównych problemów książki jest streszczenie całej fabuły na tylnej okładce. Pogratulować wydawnictwu. A drugim jest dostarczenie wszystkiego co na tej okładce obiecano, tylko że w śladowych ilościach.
Historia Shelleya całe szczęście oszczędza nam opisów unitarki, na które ostatnio natykam się aż za często. Jego przeszłości, co prawda, jest dość trudna do przełknięcia, a współczesność też nie porywa, chociaż jest znośna dopóki w grę nie wchodzi romans – i to w ilości która nijak nie pasuje ani do fabuły, ani do gatunku. Dałoby się to wszystko łatwiej przełknąć gdyby wzdychanie i seksy były odpowiednio zrównoważone opisem świata i technologii. Niestety nie są. Napomknięcia o koncernach wojskowych napędzających konflikty i ekonomię to trochę za mało jeśli chodzi o budowę świata i intrygę, której rzeczone koncerny są istotną składową.
Opisy wynalazków i technologii sprowadza się najczęściej do tego, że po prostu są. Owszem, przyszłość jest niedaleka, wynalazki prawdopodobne i mające sens, ale kiedy działają bardziej na zasadzie magii niż nauki z science fiction zostaje samo fiction, a to się średnio sprawdza w futurystycznych powieściach militarnych.
Zapowiadanej nanotechnologii jest tyle co kot napłakał, a punku nie ma wcale. Wynalazki programistyczno-sieciowe są opisane bardzo po łebkach, przez co nie są wstanie pomóc w budowie świata, który zaczyna się powoli rozłazić w szwach.
Sam porucznik jest trochę nijaki, trzeba przyznać, że jest to trochę wymuszone fabułą i jego historią, ale nie zmienia to faktu, że jest postacią średnio ciekawą. Pod tym względem lepiej sprawdzają się jego koledzy z odziału, mimo że poświęcono im zdecydowanie mniej czasu antenowego. Pozostałe postacie są mocno sztampowe.
Drugą największą bolączką jest podanie wszystkiego otwartym tekstem – nie ma żadnego suspensu ani tajemnicy. Autorka nie da się czytelnikowi zastanowić i pokombinować dłużej niż przez dwie strony, bo od razu wali kawę na ławę. Zdecydowanie odbiera to radość z czytania i sprawia, że finał jest strasznie przewidywalny.
Mimo wszystko, tym co mnie irytowało najbardziej jest to, że to mogła być świetna książka. Naprawdę. Przebijająca Pobór i parę innych military fiction na które trafiłam ostatnio. I nawet nie trzeba by eliminować wszystkich problemów konstrukcji świata i fabuły. Tu trochę dodać, tu trochę odjąć, dodać szczyptę technologii i usunąć trochę tłumaczeń. A tak, niestety, zamiast Nebuli jest tylko nominacja (która i tak mnie dziwi). I zamiast dobrej książki mamy lekkiego gniota z potencjałem. I ze względu na ten potencjał sięgnę po drugi tom.
—————————————————————————————————————————————————- K.Wal
Po książkę sięgnęłam natychmiast po przeczytaniu recenzji Lashany. Rzadko bowiem z jej opisów przebija tak autentyczny żal nad spaszczonym dziełem, jak w tym przypadku. Przeczytałam zatem i: po pierwsze jestem zdziwiona nominacjami do nagrody. Znam przynajmniej kilka innych książek, które zasługiwałyby na tę nominację bardziej. Po drugie – zgadzam się z większością zarzutów. Zero punka, zero nanotechnologii, zero napięcia, romans trudny do przełknięcia irytujący choćby z tego powodu, że fatalnie wprowadzony do fabuły. Autorka nie dała czytelnikowi najmniejszej szansy na uwierzenie w wielką miłość. Fatalnie to zabrzmi, ale ucieszyłam się kiedy autorka postanowiła wielką miłość pana porucznika ubić.
Sam bohater? Nudny jak kasza manna. Przejawy intuicji opisane jako sygnał zhakowania? Dzień dobry, kłania się Aplikacja. Miałam też chwilami wrażenie, że autorka naoglądała się za dużo filmów z serii Terminator, bo przynajmniej mnie kilka razy paskudnie zaleciało SkyNetem.
Najlepsze jest to, że pomimo wymienionych przez Shanę niedoróbek – książkę przeczytałam szybko, bez większych męczarni i zgadzam się z tym, że bije na głowę i Pobór i Ewakuację. (Innych military fiction chwilowo sobie nie przypominam..)
Jeśli chodzi o literówki, zastanawiam się czy mój mózg już tak nauczył się je ignorować, czy też Shana trafiła na jakiś szczególny egzemplarz, bo ja wyłapałam tylko kilka korektorskich wpadek.