Jack Campbell – Nieustraszony ( Zaginiona flota tom II)

zaginiona-flota-nieustraszonyRecenzja tomu pierwszego: Jack Campbell – Nieulękły (Zaginiona flota tom I)

Jack Geary dalej prowadzi uciekającą flotę, starając się jednocześnie wyszkolić ją i zmienić, tak żeby była w stanie dotrzeć w miarę bezpiecznie na teren Sojuszu.
W jednym z systemów planetarnych wrogiego Syndykatu udaje im się wyswobodzić więźniów z obozu pracy i wtedy na scenie pojawia się kapitan Falco – bohater wojenny i drugi kandydat do kierowania flotą.
Niestety dialog między nim, a „Black Jackiem” Gearym to praktycznie kalka rozmowy jaką odbyła po wyzwoleniu obozu jenieckiego z jednym z więźniów Honor Harrington.  A konflikt między kapitanami, który się pojawił, zostaje rozwiązany szybko i trochę zbyt łatwo.
Niestety zamiast spodziewanej poprawy jakości serii mamy solidne pogorszenie. Jedynymi niespodziankami są pojawienie się kapitana Falco i odkrycie innego zastosowania wrót do podróży międzygwiezgnych. To drugie zresztą niezbyt wpływa na przebieg fabuły. Poza tym bohaterowie zachowują się w przewidywalny, znany z pierwszego tomu, sposób i nie dowiadujemy się o nich niczego nowego, co jest najzwyczajniej w świecie nudne. Nie mają też innych wyzwań poza kolejną bitwą toczącą się wg schematu: Geary wymyślił, Geary podczas bitwy myśli co pominął, Geary wymyśla i ratuje sytuację. Reszta w tym czasie wpatruje sie w niego jak w obrazek. Autor nadal pamięta o trzech wymiarach, ale podaje położenia okrętów za pomocą wektorów i po pewnym czasie trudno pamiętać gdzie i w jakiej pozycji do planet i innych okrętów statek się znajduje. Sam opis starć jest bardzo kliniczny – mierzą, strzelają, trafiają (bądź nie). Nie mamy opisów przełamujących się grodzi, znikających przedziałów, ginących ludzi, drgania statku, strachu czy też odwagi zainteresowanych. Całość przypominam grę w statki „okręt numer pięć trafiony, zatopiony”.
Geary nadal jest dowódcą idealnym, mimo swoich rozmyślań, że taki nie jest, co jest jeszcze bardziej irytujące niż w pierwszej części. Równie irytujące są wyliczone na początku książki założenia świata i streszczenie sytuacji floty. Jest to może uzasadnione tym, że ktoś mógłby zacząć czytać od tomu drugiego, ale nie trzeba było tego podawać w stylu „wyliczmy to szybko i miejmy już za sobą”.
Jakby tego było mało to nadal nie znamy liczby okrętów we flocie. Wiemy, że jest ich „wiele”, wiemy, że „wiele” stracili i że „wiele” strącą w drodze do domu. Ale ile ich u diabła jest? Zaczynam cynicznie podejrzewać, że autor będzie się posługiwał ogólnikami od czasu do czasu myślowo mnożąc flotę, która powinna się solidnie zmniejszyć, tak długo aż wydawca będzie przyjmował kolejne tomy.
Następnym trudnym do strawienia pomysłem jest romans z rozsądku między ludźmi, którzy sobie nie ufają. Nie dość, że wątek łóżkowy dodaje jednej z zainteresowanych stron nowy fragment  osobowość, który przypomina bardziej rozdwojenie jaźni niż rozbudowę charakteru postaci, to jeszcze nie wnosi nic istotnego do fabuły.
Fabryka niestety dała plamę – znikające kropki i zapomniane myślniki przeszkadzały w czytaniu. Zwłaszcza te drugie sprawiały, że momentami trudno było rozróżnić monolog wewnętrzny od dialogu.
Niestety zamiast dobrze zapowiadającej się space opery jest niezobowiązująca lektura do pociągu z cyklu „przeczytać i zapomnieć zaraz po zamknięciu książki”.
Poważnie się zastanawiam, czy sięgnąć po trzeci tom.
Przeciętniak…ledwo.

One thought on “Jack Campbell – Nieustraszony ( Zaginiona flota tom II)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *