Ragnar Jonasson, prawnik i wykładowca z Reykjaviku napisał drugą – po „Milczeniu lodu”, które też tutaj recenzowałem – część swojej serii „Mroczna wyspa lodu”. Miejsce akcji to samo – maleńka mieścina Siglufjordur, położona na najdalszym północnym koniuszku Islandii, nadal bardzo oddalona, ale już znacznie mniej – po oddaniu do użytku nowego tunelu – odizolowana od reszty wyspy i świata. Bohater też ten sam – Ari Thor Arason, tylko o kilka lat starszy niż w poprzedniej części, mieszka z narzeczoną i dzieckiem, ma wyższy stopień policyjny, ale też mniej złudzeń, choćby dlatego, że stanowisko szefa komisariatu powierzono nie jemu, tylko komuś przywiezionemu „w teczce” z Reykjaviku.
No i właśnie ten jego przełożony zostaje ciężko postrzelony na patrolu, na który miał jechać Ari Thor, ale nie pojechał, bo rozłożyła go grypa. Tak się zaczyna – a potem znowu mamy galerię mieszkańców miasteczka – tych „od zawsze” i tych od niedawna, trochę narzekań na cywilizacyjne plagi, które dosięgły Siglufjordur po otwarciu nowego tunelu – pojawili się obcy, o zgrozo nawet turyści, a z nimi śmieci na ulicach i narkotyki. Co prawda, jak się okaże narkotykami zawsze w tej „metropolii” handlowano i nawet z grubsza wiadomo, kto to robi, ale to przecież swój i nie należy burzyć delikatnej równowagi społecznej robiąc mu z tego zarzut.
A poza tym Autor opisuje to co i poprzednio – oddalenie, samotność, bardzo ograniczoną liczbę kontaktów społecznych – ale tym razem pokazuje też dobrą tego stronę – piękną północną przyrodę, zimowy mrok i pierwszy błysk wiosennego światła, przewidywalność zachowań, zaufanie społeczne – wszyscy wiedzą, że miejscowy nauczyciel trzyma strzelbę w nie zamykanym garażu i nikt tej wiedzy nie wykorzysta (co prawda – do czasu). Oczywiście oddziałuje też przeszłość – w takich miejscach każdy ją ma, nawet nowi, których na ten wygwizdów przygnał islandzki kryzys i pogoń za pracą. Są też tajemnice – te z przeszłości, te z teraźniejszości i te z przyszłością, jak temat domowej przemocy, ukrywanej i wypieranej, ale jednak istniejącej.
Opis tej swoistej egzotyki na krańcu Europy jest mocną stroną tej książki, choć w tej obecnej, drugiej części chwilami miałem wrażenie swoistej Cepelii. Zapewne realia odtworzone są tak sobie, ważniejsza jest opowieść i jej dosyć niespieszny tok.
Trochę widać w „Milczeniu nocy” syndrom drugiej części, ale jak wyjdzie trzecia, to też ją przeczytam.