Rzadko kiedy po przeczytaniu książki mam ochotę powiedzieć, że lektura obrażała moją inteligencję. Niestety w przypadku najnowszej powieści Dana Browna nie mogę powiedzieć nic innego. Dość długo zastanawiałam się też, do jakiej kategorii zaliczyć ten literacki zakalec. Nie można jej uznać za kryminał, bo choć mamy zwłoki, to wiemy też od razu kto zabił. Nie jest to sensacja, bo intryga jest cienka jak przysłowiowy ogon węża. Jest super komputer i sztuczna inteligencja, ale mimo wszystko to trochę za mało aby uznać książkę za science – fiction. Historia jest tłem, obyczajowość też… Uznałam więc, że można tę książkę określić po prostu mianem przygodówki. I to niestety przygodówki nie najwyższych lotów.
Jeśli ktoś jest fanem Dana Browna, może będzie zadowolony. Znajdzie bowiem w książce wszystkie typowe “Brownowskie” elementy. Tajemnicę która ma zagrozić tym razem wszystkim religiom, kościół przedstawiany jako organizację o dość mętnym charakterze, apokaliptyczne przepowiednie. Do tego para naukowe ble, ble o superkomputerach. Jest rzecz jasna wspaniały profesor Langdon i piękna kobieta u jego boku. I jest… nuuda. Liniowa akcja od punktu a do punktu be jak w kiepskim roll -playu, zagadka która zagadką nie jest, rwące się watki prowadzące donikąd za to na pewno nabijające wierszówkę. Apokaliptyczne odkrycie okazało się literackim, nie najzgrabniejszym rozwinięciem jednej z wielu teorii ewolucyjnych. Zaś super komputer nieodmiennie kojarzył mi się z kultowym HAL-em 9000.
Suchar panie dzieju.