Kiedy sięgałam po książkę Williama Dalrymple, byłam przekonana, że nie dowiem się z niej zbyt wiele. Ostatecznie, moje zainteresowania cerkwiami spowodowało, że chwaliłam się sporą wiedzą na temat prawosławia. A jednak Ze świętej góry dało mi solidnie po nosie. Przekonałam się bowiem, że owszem można mieć wiedzę, o architekturze cerkiewnej, znać filozofię ikonostasu, wiedzieć na jakich zasadach pisana jest ikona i tak naprawdę – nie wiedzieć nic. Autor, zainspirowany podróżą jaką przed tysiącem lat u zarania chrześcijaństwa odbyło dwóch mnichów Jan Moschos oraz Sofroniusz wyruszył ich śladami. Pomysł sam w sobie dość karkołomny, wszak tereny które postanowił odwiedzić zamieszkują dziś ludzie wyznający islam w jego mało tolerancyjnej postaci. Podróż zaczyna na słynnej górze Atos i dalej podąża przez Turcję, Syrię, Liban, Palestynę, Izrael. Sami widzicie, że to tereny zapalne, kojarzące się zwykłemu człowiekowi bardziej z kotłem wrzącej lawy niż z podróżą mistyczną. Choć i tak, Williamowi Dalrymple udało się przejechać przez Syrię, zanim rozgorzało tam szaleństwo wojny domowej. Książka nie jest jednak typową powieścią podróżniczą, prezentującą nam odczucia i przemyślenia autora “na egzotycznym tle”. Nie znajdziemy też w niej spłyceń charakterystycznych dla niektórych tzw. podróżników celebrytów, czegoś w stylu Cejrowskiego: “patrzcie oni chrząszcze szmają, no ale jaja proszę państwa, co za dzikusy, wiadomo to nie biała rasa”. Autorowi udała się nie lada sztuka: choć mamy świadomość jego obecności – stał się w jakiś sposób przeźroczysty dla czytelnika, pozwalając mu samodzielnie zastanawiać się i wyciągać wnioski. A jest nad czym się zastanawiać, bo relacja w wielu miejscach jest zaskakująca i zupełnie niezgodna z obowiązującą aktualnie wizją świata (pisaną jak wiadomo przez zwycięzców). Dla mnie osobiście ogromnym szokiem było uświadomienie sobie faktu, że tereny dziś opanowane przez islam, bardzo długo były zamieszkane przez chrześcijan. I nie mam tu na myśli emigracji związanej z krucjatami. Niby jakoś wiemy – Bizancjum, imperium wschodnio-rzymskie i te sprawy, ale dziwnym trafem mamy wdrukowane do głowy – że tam to islam. Aż strach zadać sobie pytanie – kto i po co wdrukował nam do głowy właśnie taką wizję świata.
Ze świętej góry ma jeszcze jeden wymiar, poniekąd mistyczny – pozwala nam zajrzeć do ciemnych cel braciszków ascetów, zajrzeć do ich świata w którym demony nie są tylko figurami retorycznymi, lecz bytami realnymi, z którymi toczy się niemal fizyczną walkę. Jednocześnie jest to świat, w którym papieże uznawani są za antychrystów, a kult słupników ma się nad wyraz dobrze, choć przecież współczesna medycyna udowodniła, że za działaniami kilku z nich ( w tym najbardziej znanego Szymona Słupnika starszego), nie stał wcale duch święty tylko najzwyklejsze zaburzenia psychiczne. Intrygującym znajdowałam możliwość zajrzenia do świata, który jakby zatrzymał się dawno temu i jest wciąż w tym swoim zatrzymaniu odtwarzany. I ani internet, ani komórki, ani żadne inne wynalazki nie są w stanie zmienić tego stanu rzeczy.
Bardzo polecam