Ojojoj i cóż my tutaj mamy? Współczesność wymieszaną z retrospektywą w postaci pamiętnika głównego bohatera. Stop. Kto na boga w tym dziele jest głównym bohaterem? Czy współczesny człowiek, którego imienia tak naprawdę nie poznajemy, i który z jakiegoś powodu, do końca nie znanego czytelnikowi zjawia się w miasteczku? Czy człowiek z przed wieków, ostatni z książąt Atrtrox, którego pamiętnik – spowiedź poznajemy? Czy może szalony choć pozornie całkiem normalny profesor historii? A może każdy z nich po trochu? Na to pytanie nie ma tak naprawdę dobrej odpowiedzi. Z jednej strony obserwujemy historię współczesną – ot miejscowy pasjonat historii wraz z przyjezdnym, sypiącym na prawo i lewo kasą facetem starają się odkryć co kryje się w legendzie o szalonym Jakubie księciu A….( a bodajby autora wzięło za wymyślanie nazwiska od którego język kołkiem staje! ) który ponoć w dniu swojego ślubu podpalił miejsce weseliska, a jednocześnie, co drugi rozdział otrzymujemy kolejny kawałek historii tegoż Jakuba opowiadany przez niego językiem stylizowanym na XVII wieczny. Średnio inteligentny czytelnik mniej więcej w połowie rzeczonego dzieła połapie się, że ma do czynienia co najmniej z wampirem, jeśli nie z demonem lub innym bytem paskudnym. Oraz zorientuje, że obie historie zdążają w tym samym nieuchronnie fatalnym kierunku. Nad całą powieścią unosi się więc ciężka atmosferka metafizycznego smrodku połączonego z łatwym do przewidzenia finałem. Lektura jest dodatkowo męcząca także z powodu ciągłego przeskakiwania od języka współczesnego do stylizacji na język XVII wieczny i z powrotem. Dla niezbyt wymagających amatorów powieści gotyckiej.
Nawet nie przeciętniak