W chorzowskim familioku umiera emerytowana gwiazda teatru. Policja sprawę szybko zamyka, ale nowy lokator kamienicy i świeżo upieczony prywatny detektyw Szymon Solański czuje, że nie był to zwykły wypadek.
To, co jako pierwsze rzuca się w oczy i uszy, to brak gwary. Chociaż uczciwiej byłoby powiedzieć – jej bardzo okazjonalne występowanie; po śląsku mówi tylko jedna, wyjątkowo antypatyczna postać. Druga sprawa to właśnie ta antypatyczność – przez całą książkę nie mogłam otrząsnąć się z wrażenia, że autorka wyjątkowo nie lubi swoich bohaterów, wliczając w to głównego bohatera czyli Szymona. Jakieś iskierki sympatii dostały się nieboszczce i Róży (do której zaraz wrócę), całą resztę zebrał Gucio.
Mieszkańcy familioka to taka, nie przymierzając, szwedzka wieś w miniaturze. Dostajemy wyrzuconego z pracy policjanta z mroczną tajemnicą, traumą i problematycznym charakterem, czyli głównego bohatera, któremu jest trudno kibicować. Różę, główną postać kobiecą, która jest największym powiewem świeżości, jeśli chodzi o dwunogie postacie – inteligentna dziennikarka, która pije, przeklina i wagowo nie mieści się w normie. A do tego całą resztę sąsiadów, którzy są zbiorem patologii, braku normy, koszmarnych charakterów i każdy z nich ma kolekcję trupów w szafie, która zawstydziłaby dowolny szwedzki kryminał. I tak, miałam z tym problem – to zagęszczenie tajemnic i problemów w jednej kamienicy jest trudne do kupienia. Sytuację ratuje Gucio, kundelek ze schroniska, drugi główny bohater i okazjonalny narrator, opisujący wszystko z perspektywy ciekawskiego i wiecznie głodnego psa. Szkoda tylko, że guciowa narracja nie różni się zbytnio stylem od pozostałej narracji w książce, do tego stopnia, że po pierwszym akapicie czasem było trudno się zorientować, czy rzecz jest opisywana przez Gucia czy nie. Pies jest też momentami zbyt wszechwiedzący i ludzki, większy stopień „psowatości” zdecydowanie by nie zaszkodził.
Niektórzy widzą w Marcie Matyszczak następczynię Chmielewskiej. Ja zdecydowanie nie widzę, z perspektywy śląskiego familioka Wszystko Czerwone nie jest widoczne nawet na odległym horyzoncie. Są co prawda jakieś przebłyski humoru i ironii, produkowane głównie przez Gucia i tytuły rozdziałów, ale nie nazwałabym Tajemniczej śmierci komedią kryminalną. Może nie był to mój typ humoru, ale śląska kamienica i jej mieszkańcy byli aż za bardzo na serio.
Mimo wszystko, jest to całkiem sympatyczny debiut. Widać, że autorka język polski zna i umie się nim posługiwać, a to już duży plus. Wykorzystanie psa-detektywa może nie poraża oryginalnością, ale jest sympatyczne, dodaje humoru i uroku. Postacie trochę zgrzytają, ale intryga odsłaniająca przy okazji tajemnice familioka wciąga, jest rozbudowana i dobrze pomyślana.
Niezłe czytadło z perspektywą na lepsze kolejne części.