Dwa środowiska, dwie epoki, dwa morderstwa, dwa i pół śledztwa – tak można by najkrócej opisać fabułę „Polany Wisielców”. Pani detektyw policji z Seattle stara się wyjaśnić dosyć tuzinkowe – jak się wydaje na pierwszy rzut oka – morderstwo męża w trakcie rozwodu, w które zamieszana jest żona, ale też i syn mężczyzny. Jednocześnie jednak zajmuje się sprawą sprzed 40 lat, którą „wrzuciła” jej koleżanka z akademii policyjnej, zajmująca obecnie stanowisko szeryfa w jakiejś mieścinie na obrzeżu metropolii. Akta sprawy pani szeryf znalazła w papierach swojego zmarłego ojca, też szeryfa. W papierach komendy figurowały jako zniszczone, ale jednak ojciec schował je u siebie i to tak, żeby córka poczuła się zobowiązana do próby rozwikłania zagadki. Co to za sprawa? Oto w 1976 roku młoda Indianka nie wróciła wieczorem z pracy do domu w rezerwacie. Następnego dnia jej zwłoki znaleziono w rzece i całą historię pospiesznie uznano za samobójstwo – choć młody policjant, który prowadził śledztwo czuł, że coś tu nie gra. Zrobił więc bardzo dobrą dokumentację – i zadbał, żeby przechować kopie akt przez całą karierę szeryfa.
Taki jest punkt wyjścia, a co potem? Potem jest prezentacja nowych metod badania starych dowodów – rekonstrukcja śladów, analiza czasowa, analiza powiązań ludzi, struktur i samochodów. Ot, odpowiednik metod stosowanych choćby przez polskie archiwum X, tylko eksperci z Ameryki mają o wiele więcej czasu i wyposażenia technicznego na swoje badania. Przynajmniej w książkach i serialach.
A konkluzja? Taka mniej więcej, że utrzymywanie czegoś w tajemnicy, zwłaszcza długo, a szczególnie w sytuacji, gdy zna ją kilka osób wymaga ogromie dużo uwagi, pieniędzy, zainteresowania – i kolejnych kłamstw, mnożenia tajemnic, które też trzeba później pracowicie zamiatać pod dywan. Autor stawia tezę, ze takie właśnie mataczenie jest tak trudne i wyczerpujące dla sprawców, że ich własne życie się rozpada i tak naprawdę to czekają, aż przejdzie ktoś, kto jednak dokopie się prawdy – chyba, że wcześniej sami skończą samobójczo….
Czy jest to dobrze napisane? Tak. Czy dowiedziałem się czegoś, czego nie wiem? Nie. Czego mi brakuje? Tła społecznego, bohaterowie funkcjonują w jakiejś wypreparowanej rzeczywistości, gdzie nie ma nic poza ich pracą – i od czasu do czasu – relacjami o charakterze ściśle osobistym w różnych konfiguracjach. Być może ma na to wpływ fakt, że „Polana wisielców” jest wprawdzie zamkniętą całością, ale też trzecim ogniwem cyklu o pani detektyw Tracy Crosswhite.
Jeżeli jednak macie ochotę na coś dobrze napisanego, ale niezbyt angażującego – przeczytajcie, czemu nie.