W nieodległej przyszłości sztuczna inteligencja ma się zbuntować. I, niczym filmowy Skynet wypowiedzieć wojnę ludzkości. Ze skutkiem łatwym do przewidzenia. Ale ludzie pozostają ludźmi czyli dalej tłuką się między sobą. Walczą na planetach które kiedyś zostały skolonizowane.Walczą o resztki sprzed Dnia – bazy danych, odzyski z wraków. Ponury to świat i skąpany w beznadziei. Miałam poważne problemy, żeby właściwie sklasyfikować Gambit. Czy to space opera, czy może postapo? A może military sf? Wszystkie elementy są obecne w książce Michała Cholewy. I koniec świata, i odległe światy i wreszcie wojna pomiędzy dawnymi ziemskimi potęgami na powierzchni skolonizowanej planety. Razem z drużyną żołnierzy Unii Europejskiej brodzimy w błocie i mgle odległej planety próbując umożliwić innej grupie odzyskanie części z roztrzaskanego dawno temu statku, odzyskujemy ( co za obrzydliwe słowo w tym przypadku) technologię z ciał zmodyfikowanych żołnierzy, pakujemy się w paskudny konflikt z kolonistami. Grzęźniemy w beznadziei świata który jednego dnia rozpadł się jak puzzle na tysiące kawałków rozsypanych po całej galaktyce. Jest buro, brudno i trudno, bo wybory jakich muszą dokonywać bohaterowie dalekie są od prostych. I gdyby tylko to stanowiło o problematyczności tej książki można by było radośnie stwierdzić, że oto polski pisarz dał fanom niezły kawałek sf. No niestety, aż tak dobrze to nie ma. Gambit, przynajmniej mnie drażnił brakiem elementarnej logiki w założeniu. Dlaczego, na wszystkie bogi, ludzkość niemal wymordowana przez oszalałe AI zamiast się dogadać i zjednoczyć w obliczu wspólnego wroga uprawia wojenki pomiędzy gwiazdami? I to jeszcze w takim zestawieniu: Unia Europejska konta imperium Chińsko – rosyjskie i Stany Zjednoczone Ameryki (USA, Kanada, Meksyk). Naprawdę się Unia z Ameryką przeciwko Chinom nie dogadała? Drugi błąd logiczny – teoretycznie walka idzie o resztki zasobów, ale jednocześnie zwaśnione strony z upodobaniem trwonią sprzęt i amunicję w konfliktach. Pal sześć ludzi, ale skoro się tak trzęsą nad zasobami, to skąd nagle taki konflikt w której obie strony zachowują się jakby dysponowały nieskończoną ilością amunicji? Żołnierzom w błocie może braknąć amunicji, ale już na orbicie trwa naparzanka że hej… Kolejny nonsens – planeta ponoć jest bagnista. Co drugą stronę dostajemy opis błota bagna, wody itd. A jednocześnie na planecie działają kopalnie. No fajnie, a jak je osuszają? czy przy takim stanie rozmoczenia planety to w ogóle możliwe?
Dziwicie się, że jeszcze nie wspomniałam o bohaterach? To przestańcie się dziwić. Bohaterowie Michała Cholewy są tak sztampowi, że można ich znaleźć w 90% filmów i książek wojennych. Takie skrzyżowanie Parszywej dwunastki, z Kompanią braci i drużyną marines z drugiej części Obcego. Nikt mnie nie zachwycił, nikt nie przyciągnął, nikt nie zaintrygował. Ale jak może zainspirować papierowa postać tocząca równie papierowe dialogi? Nawet jeśli przedstawia skądinąd poważne dylematy, nie budzi żadnych emocji. Najbardziej jednak zirytowało mnie zakończenie. Płaskie, oderwane od reszty akcji, sugerujące jedynie, że będzie ciąg dalszy. Może i będzie, ale ja przynajmniej na razie nie mam zamiaru tego czytać.
Nie polecam.