Wolha uczęszcza do szkoły magii i czarodziejstwa, mieszka w akademiku i co chwilę ma problemy. Jak ktoś zaczyna mieć skojarzenia z Harrym Potterem to niech przestanie mieć. Przestanie mówię! Ta szkoła zamiast zbiorowiska małolatów na koloniach przypomina raczej uniwersytecki wydział nauk ścisłych, a Wolha jako adeptka magii praktycznej jest jedyną dziewczyną na roku. Na dodatek posiada wyjątkowo złośliwe poczucie humoru i nie posiada szacunku dla autorytetów. Parę innych wad też ma.
Dziewczyna ma problem (jako pierwsza z serii rosyjsko-fantastycznych studentek): musi napisać pracę zaliczeniową, a wszystkie ciekawe tematy są już zajęte. Całe szczęście Mistrz wysyła Wolhę do Dogewy – księstwa wampirów z misją detektywistyczno-dyplomatyczną, gdzie będzie sobie mogła poeksperymentować (jak na praktyka przystało) i na przykład oblać świętego Władcę krwiopijców wodą święconą…
Autorka rękoma (i słowami) panny W.Rednej robi radosną demolkę przed 2 tomy. I nie ogranicza się tylko do wampirów i studentów, mamy też mantikorę, smoka, trolle i inne fantastyczne stwory, które stają bohaterom na drodze (i najczęściej nie wychodzą na tym za dobrze). A wszystko to jest podane zdecydowanie inaczej niż schemat nakazuje. Dogewskie wampiry zresztą też są dość nietypowe i nie mają nic wspólnego ani z pomysłami pani Rice, ani tym bardziej z pomysłami pani Meyer.
Studenci i absolwenci kierunków ścisłych będą mieli momentami poczucie małego deja vu, a wszyscy czytelnicy dostaną wartką akcję, dużo humoru, świetny język i kilka oryginalnych rozwiązań.
Wiedźmę czyta się szybko (z przerwami na otarcie oczu po popłakaniu się ze śmiechu) i szybko zapomina. Co jest zaletą, bo można ją czytać kolejny raz, i kolejny….
W kategorii literatura lekka, łatwa i zabawna zdecydowanie przebój.
———————————————————————————————————————By Atisza ———————–
Książka Olgi Gromyko była bodaj pierwszą z całkiem licznej grupy powieści rosyjskich w których bohaterką jest młoda dziewczyna, studentka obdarzona mocą i zaplątana w mniej lub bardziej skomplikowaną intrygę, która wpadła mi w ręce.
Jako, że nie przepadam za literaturą rosyjską do której trwałej niechęci dorobiłam się jeszcze w liceum po lekturze przymusowej, to znaczy obowiązkowej (a późniejsze równie przymusowe – “bo inteligent powinien przeczytać”, spotkania z panami Strugackimi, Bułhaczowem, Sołżenicynem tylko ten stan utrwaliły ), więc i do tej książki podeszłam jako ten pies do jeża: na sztywnych łapach i z uszami na sztorc.
Tymczasem lektura okazała się całkiem strawna, ba wręcz pozytywnie się wyróżniła z całego tłumu fantasy jaki dane mi było przeczytać. Przede wszystkim była napisana z głową, czyli autorka myślała nad logiką zdarzeń, a nie upychała do tekstu wszystkiego co jej się pod pióro nawinęło w radosnym amoku tworzenia. Po drugie, nie wiem czy to zasługa Olgi czy tłumaczki, ale książka napisana jest naprawdę pięknym potoczystym stylem! Ani razu nie natknęłam się na stylistyczne dziwadło od których niestety roją się książki SFiF. Co więcej udało się jej stworzyć wielce udatny język trolli. Akcja toczy się wartko, wciąga od pierwszej strony i nie daje odłożyć książki. Nie przeszkadza nawet to, że główna bohaterka swoimi fochami i humorami momentami przypomina licealistkę tuż przed okresem, postawą “na złość mojej mamie niech mi tyłek zmarznie” bardzo kiepsko wychowanego bachora, a jej umiejętność pakowania się w kłopoty jest rzeczywiście… fantastyczna. Jeśli do tego dodamy bardzo specyficzny rodzaj humoru, zgrabnie zarysowaną (chociaż niezbyt skomplikowaną) intrygę i scenki rodem z akademika, to dostaniemy sympatyczną, pogodną powieść bez wielkich ambicji, którą czyta się w jedną noc i odkłada o świcie z uśmiechem na półkę “tych ulubionych”.
godna polecenia dla ludzi z poczuciem humoru.