Po lekturze Cór Wawelu, które raziły mnie niespójnością i męczyły miotaniem się pomiędzy opowiadaniem historycznym, a rozprawką na temat losów kobiet w czasach Jagiellonów, do nowej książki Anny Brzezińskiej podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża. Z jednej strony przyciągała mnie niewątpliwa wiedza historyczna autorki, z drugiej – obawiałam się takiego bujania między stylami jakie zafundowała w poprzedniej swojej książce.
Tym razem dostajemy historię toczącą się w wymyślonej krainie Cynobrii, wzorowanej na wczesnorenesansowej Italii. Do bogatej prowincji rządzącej się swoimi prawami zawitała wielka polityka, łamiąc niepisane umowy, zmieniając obyczaje, niszcząc ludzi. I ta wielka polityka ma oblicze inkwizycji. Jak bowiem łatwiej dobrać się do jakiejś społeczności, zniszczyć społeczny mir – jak nie właśnie w ten sposób – dając ludziom okazję by uzewnętrznili swoje lęki, fobie i zawiść kierując je przeciwko “wrogowi publicznemu”. W społeczności oświeconych – jak się okazuje nie takiej czystej i świętej jak każą nam wierzyć piewcy tej ideologii pod pozornie czystym życiem tlą się zwykłe ludzkie, bardzo przyziemne emocje: dlaczego ona jest ładna, czemu “mój” lata do innych bab itd, itp. A jeśli podlejemy to jeszcze kościółkowym sosikiem z jego ciasnotą umysłową, mizoginizmem oraz polowaniem na odmienność, – przepis na nomen omen kocioł czarownic gotowy. Jednak jak wiadomo, sam przepis to trochę za mało, żeby upichcić coś jadalnego….
Jeśli się obawialiście się, że autorka w swoim popularyzatorskim zapale tym razem zafunduje czytelnikom krwawe szczegóły przesłuchań inkwizytorskich – odetchnijcie z ulgą. Inkwizytorzy przedstawieni przez Annę Brzezińską są tylko cieniami spisującymi zeznania. I zamiast torturować napominają i pouczają naszą bohaterkę. I dobrze, na rynku jest dość książek i filmów epatujących potwornościami. Wszystkie światła rampy skierowane są na przesłuchiwaną. A ta… ględzi. I ględzi i ględzi. I nagle okazuje się, że niepiśmienna świniopaska z włoskiej prowincji, wodzi za nos podobno wykształconych inkwizytorów, opowiada im całą historię życia, która ze strony na stronę staje się coraz bardziej zagmatwana, niejasna i nonsensowna. A czytelnik ( czyli ja) zaczyna się coraz mocniej zastanawiać, czy to naprawdę strategia sprytnej „wiedźmy” która nomen omen leje wodę aż huczy, czy też pani autorce fabuła jak narowisty koń zaczęła spod siedzenia wyjeżdżać. Do samego końca nie umiałam sobie na to pytanie odpowiedzieć….
Tak czy inaczej Wodę na sicie mogę polecić tylko w jeden sposób – jako znakomity środek usypiający. Sprawdzone!