(2 / 5) Vice Versa to kolejny tom przygód niezbyt dobranej paczki nienormatywnych speców od spraw… paranormalnych. I moja kolejna wpadka spowodowana nazwiskiem Autorki. Nie sprawdziłam, czy aby nie mamy już czegoś podobnego w “łupach” czyli na naszym blogu. Capnęłam, bo to wszak Wójtowicz, specjalistka od rozśmieszania mnie do łez… Capnęłam, przeczytałam. Nie. Tym razem autorka mnie nie rozśmieszyła. Znudziła, owszem. Zirytowała, jak najbardziej. Zawiodła, w całym tego słowa znaczeniu. Nie pomogła ani nowa bohaterka, ani magiczne złote Cusie. Nowa bohaterka to Żaneta, która pojawiła się marginalnie w Post scirptum. Tam tylko mignęła, tu miała stać się postacią pierwszoplanową. Miała, bo widać, że Milena Wójtowicz jest o wiele bardziej przywiązana do Sabiny i Piotra. Choć niby nie są na pierwszym planie, ale to oni dalej przyciągają uwagę czytelnika, są barwniejsi i sympatyczniejsi od Żanety, która wciąż ma w sobie tyle życia i głębi co figurka z tektury. (Jeśli jednak sądzicie, że Sabina i Piotr zyskali nieco na głębi – od razu wyprowadzam was z błędu. Nie zyskali. Ale o tym za chwilę, jak przestanę się znęcać nad Żanetą). Nad Żanetą znęca się przede wszystkim sama autorka, robiąc z niej niezbyt apetyczną, zapuszczoną i zakompleksioną osóbkę z brzydkimi włosami i wielkim zadkiem, odziewającą się w sposób daleki od ogólnie przyjętego. W dodatku mającą problemy z relacjami damsko-męskimi. Za to Sabina jest simply the best. Zawsze najlepsza, nic nie może jej pójść źle, nawet gdy ma współpracowników od siedmiu boleści i ósmego smutku. Trochę to już nudne, gdy wszystko idzie nie tak, ale wiemy, że pojawi się ciamkająca kolejny wafelek/pierniczek/czekoladkę Sabina i samo jej wejście wywoła efekt mrożący. Jeśli zaś efekt okaże się za mało mrożący – Sabina zawsze będzie wiedziała czym przygrozić ( najczęściej z zakresu BHP) i problem znika jak malinowa chmurka w paszczy strzygi. Piotr zaś…. skapcaniał. Tak, tak, to możliwe! Plącze się już całkiem bez ładu i składu i jak prawdziwy psycholog skupia się głownie na rozwiązywaniu problemów z samym sobą. Co ta Sabina w nim widzi i jakim cudem tyle z nim wytrzymuje – nie mam zielonego pojęcia. Rzecz jasna wraca wątek Marysi, Ludmiły i ich romansu, oraz Ewy i Kingi, ale tu nie napiszę nic, bo może jednak kogoś z was szanowni czytelnicy tego bloga “najdzie” i zdecydujecie się na lekturę. Nie będę Wam jej dodatkowo spojlerami psuła.
Akcja… Jakaś jest. Zazwyczaj wlecze się niemiłosiernie, a jak galopuje, to tak zarzucając zadem, że czytelnik całkiem traci wątek. Fabuła…. zapomniała, że powinna iść pod rękę z logiką i permanentnie zostawia tę ostatnią… gdzieś. Pal licho jeśli tylko z tyłu i potem się dowiadujemy, że jakoś to tam logicznie miało być, tylko się autorce nie napisało…. Ale największym zawodem było zakończenie . Wielka tajemnica zamiast fajerwerku okazała się na koniec strzałem z gumy od majtek, w dodatku niezmiernie poprawnym politycznie i “na czasie”.
Na koniec o humorze, jako, że Milena Wójtowicz zaliczana jest do autorek tworzących fantasy humorystyczne. Niestety, nie było śmiesznie, zabawnie, ani dowcipnie. Miałam wręcz wrażenie, że tym razem ktoś tu cierpi na humorystyczne zatwardzenie. Napina się, napina, a dowcipu jak nie było tak nie ma. Wyszło za to jakieś hm… dowcipowe disco-polo. Ciężkie i bez polotu.
Nie polecam
_______________________________________________________________________________________________________________________________ Lashana
Przy lekturze towarzyszyło mi ciągłe poczucie chaosu. Chaotyczne sceny wplecione w chaotyczne wątki, zagubieni w tym chaosie bohaterowie i jeszcze bardziej zagubiony czytelnik.
W sumie nie wiem na ile to „tak jakoś wyszło”, a na ile autorka próbowała oddać ogólny chaos w życiu bohaterów, ale czytało się kiepsko. Całe, ekhem, szczęście, że jest to książka typu: „fabuła jest przereklamowana”, więc nie ma szans, żeby zgubić się w skomplikowanym wątku, bo po prostu go nie ma. Zamiast głównej osi fabularnej dostajemy wiele mniejszych wątków, ba wąteczków nawet i pojedyncze sceny trochę oderwane od całej reszty.
Ponieważ kryzys egzystencjalny coucha i psychologa może napędzać historię tylko do pewnego momentu, żeby coś się działo dostajemy romans na drugim planie, socjopatyczną przyjaciółkę, złote Cusie mające wątpliwy gust muzyczny, kryzysy BHP, wilkołaki wyskakujące jak diabeł z pudełka, łowców i magiczną ekologię, a to wszystko solidnie ze sobą wybełtane w mieszankę dosyć… ciężkostrawną. I o ile same elementy składowe są całkiem sympatyczne (magiczna ekologia jest pomysłem równie absurdanie-genialnym co magiczny podatek, romans matki Piotrusia jest wątkiem radosnym na wielu płaszczyznach, a Cuś byłby nawet fajnym przerywnikiem), to niestety każdy wątek wygląda tu jak przerywnik.
Bohaterowie też trochę się rozłażą po epizodach bez ładu i składu. Gdzieś z tła na pierwszy plan przebija się Ewunia, a siłę przebicia trzeba przyznać ma konkretną. Z kolei Żaneta, która na tym pierwszym planie powinna się znajdować, jest postacią najbardziej nijaką, zagubioną bardziej niż Piotruś, który to formalnie ma kryzys, i opisywana jest przez autorkę tak, jakby ta swojej bohaterki serdecznie nie znosiła.
Jedyną zdecydowanie pozytywną rzeczą były odniesienia do popkultury, które są dobrze zgrane z treścią, a nie wstawione w losowe miejsca, żeby było bardziej zabawnie. Chociaż same odniesienia nie produkują tyle humoru, żeby całość zaklasyfikować jako fantasy humorystyczną, a cała reszta tym razem bawiła mnie średnio. Niby to trochę kwestia poczucia humoru, ale przy pozostałych książkach autorki bawiłam się zdecydowanie lepiej.
Zakończenie sugeruje, że będzie tom następny, ale na razie ani autorka, ani wydawnictwo nie zapowiedzieli go oficjalnie. Mam nadzieję, że jeśli będzie, to będzie zdecydowanie lepszy.