Siergiej Łukjanienko kojarzy się przede wszystkim z doskonałą tetralogią Patroli. ( O Patrolach napiszę kiedy indziej, niektóre książki są dla mnie jakoś ciężko recenzowalne i Patrole do nich należą). Po Labirynt sięgnęłam z czystej desperacji. Miałam zwyczajnie problem po którą ze świeżo zakupionych książek sięgnąć. I zamiast dalej cierpieć przed stertą – sięgnęłam po książkę kupioną daaawno temu na jakiejś wyprzedaży. Labirynt mimo tematyki jakże odmiennej od “patroli” jest bardzo Łukjanienkowski. Ten sam styl pisania, ta sama nasycona goryczą filozofia życiowa. Ludzie Łukjanienki – przynajmniej w tych 5 książkach które przeczytałam, zawsze są samotni, teoretycznie z wyboru, a naprawdę dlatego, że nie odnajdują się tu i teraz. I zawsze gdzieś uciekają. W patrolach ucieczką była magia, w Labiryncie ucieczką jest sieć. Niby w grupie, ale jednak obok, bohater Łukjanienki ma zawsze pod ręką jakiś alkohol i wiersz do zacytowania. I zawsze jest niepewny do bólu, choć zgrywa twardziela.Labirynt Odbić to kolejna wariacja na temat rozwoju sieci jaką zdarzyło mi się w przeciągu tego miesiąca przeczytać. I gdyby nie fakt, że powstała w 1996 roku, powiedziałabym bez ogródek, że autor się trochę za bardzo na Matrixie wzorował. No ale Matrix miał premierę 3 lata później, więc kto tu się na kim wzorował…..
Ale do rzeczy. Dawno, dawno temu pewien rosyjski ( A jakże! Autor jest rosyjskim patriotą do bólu trzonowców…) programista odkrył Głębię. Głębia to świat wirtualny, nie zastępujący jednak Internetu tak jak rozumiemy go dzisiaj. To rzeczywistość wirtualna w pełnym tego słowa znaczeniu, w której można się zanurzyć i przeżywać swoje drugie życie, w dowolnej postaci i w dowolnym świecie. ( Ot takie second life, tylko dostępne wszystkimi zmysłami) Jednak coś za coś. Jeśli zostaniemy w Głębi zbyt długo – umrzemy z głodu i pragnienia, bo choć wirtualna cola smakuje jak prawdziwa to jednak jest tylko wirtualna. Zwykli ludzie muszą więc używać timerów, które przerywają połączenie po określonym czasie. Niewielka grupa ludzi nie musi z nich korzystać. Są w pewien sposób na Głębię odporni. Mogą wejść i wyjść z niej kiedy im się podoba.
Nie obawiajcie się, nie będę streszczała Wam książki. Powiem za to, co mnie najbardziej w niej przeraziło. Sposób wykorzystania tego wirtuala. Ludzie wchodzą do Głębi po to aby się w niej mordować w grach typu Doom ( w 1996 Counter Strike jeszcze nie było, powstał 3 lata później), oddawać najdziwniejszym seksualnym igraszkom w wirtualnych burdelach, chlać wirtualny alkohol, i tak dalej i w ten deseń. Głębia jest – tak się przynajmniej korzystającym z niej szaraczkom wydaje – anonimowa. Ubierzesz skórę Stallone i już nikt nie wie kim jesteś. Tymczasem Głębia jest bardzo ściśle monitorowana przez korporacje. Nie jest co prawda wyjaśnione do końca, jakie zyski mają z tego owe molochy, ale jak znam tego typu byty, to nic nie jest za darmo oj nie.
Labirynt przeczytałam w jedną noc, choć nie była to najłatwiejsza lektura, także z powodu specyficznego stylu autora i jego rosyjskiej duszy wyłażących z każdego słowa. I polecam ją Wam do przeczytania. Bo zmusza do myślenia, jak kiedyś książki Lema czy Zajdla.