(4,5 / 5)Nie jestem wielką fanką militarnego sf. Może dlatego, że większość pozycji z tego gatunku prezentuje tzw. pisarstwo uproszczone. Czytaj – musi być dużo łubu-dubu, musi być duużo testosteronu, wylicznek kto i z jakim osprzętem przyleciał i jakich złoli złomotał, a czy trzyma się kupy to już naprawdę sprawa drugorzędna. Za Expedictionary force wzięłam się głownie dlatego, że przy okazji inwentaryzacji książkowych zasobów wydobyłam zapomniany tom z najbardziej zakurzonego kąta domowej biblioteki. I zaczęłam czytać z czystej ciekawości. No i wsiąkłam. Dzień Kolumba, w pierwszej chwili wydaje się być dość swobodną wariacją na temat Wojny światów. Szybko jednak zaczynamy zauważać, że coś tu zdecydowanie nie gra. W największym skrócie – świat zaatakowali jedni kosmici, których pogonili drudzy kosmici, których mają za chłopców na posyłki jeszcze inni kosmici. W efekcie tego całego zamieszania z kosmitami ludzkość została chłopcami na posyłki chłopców na posyłki. I bardzo szybko okazało się, że chłopców na posyłki najlepiej wykorzystać w roli mięsa armatniego. Na fali entuzjazmu i wdzięczności utworzono kosmiczne siły zbrojne, które kosmici wysłali gdzieś tam. I nagle okazało się, że… tak, macie rację – nic nie jest takie na jakie wygląda. Kosmos nie jest atrakcyjny, kosmici nie są przyjaźni, a ludzie zostali wplątani w politykę i konflikt o którym nie mieli zielonego pojęcia. A co gorsza nagle okazuje się, że stanęli po niekoniecznie właściwej stronie.To jest w mojej opinii największa wartość tej opowieści. Trzeźwe spojrzenie na ludzkość w kosmosie. Co było dalej musicie przeczytać sami, ale obiecuję nie będziecie się nudzić Fabuła, choć momentami nieco przewidywalna, to jednak ma kilka ciekawych zwrotów, a akcja nie ma jakiś większych przestojów. A nad wszystkim unosi się jednak lekki powiew Star Treka.
Główny bohater, a zarazem opowiadacz historii to kapral Joe Bishop. Postać, której daleko do napakowanego superherosa, mistera przepoconego podkoszulka z podrzędnej siłowni, który obwieszony granatami, obowiązkowo z ogromną giwerą na ramieniu, kurwując, bez żadnej refleksji wybija setkami “onych” . Joe to po prostu facet z sąsiedztwa. Z jednej strony patrzy na świat jak wojskowy, z drugiej ma do swojego życia i zawodu zdrowy dystans, który, wraz ze sporym poczuciem humoru, pozwala mu nie zidiocieć w trybach wojskowego drylu. On sam myśli o sobie i przedstawia się trochę jak wsiowy mędrek, “tylko” kapral, ale jego działania przeczą temu osądowi – w sytuacjach które wymagają sprytu, odwagi, pomysłowości, trzeźwości umysłu i błyskawicznej oceny sytuacji Joe “tylko kapral” radzi sobie doskonale. Tym co jednak ujęło mnie najbardziej, jest jego otwartość na odmienność i życzliwość. Joe nie daje sobie wtłoczyć do głowy, że Ruharowie są źli od początku do końca, że to okupanci, których trzeba zetrzeć z powierzchni każdej planety na której się pojawili. W obcych istotach dostrzega dobre cechy, potrafi z nimi rozmawiać i nie zamierza eksterminować tylko dlatego, że ktoś mu tak kazał. Do właśnie ta otwartość pozwala mu dostrzec, że historia, którą karmią ludzi Kristangowie, nie jest prawdziwa.
Inne postacie występujące w powieści nie są już tak dopracowane. Zjawiają się głównie po to, żeby zrobić tłum, popchnąć historię naprzód, pozwolić na wprowadzenie tego czy innego rozwiązania. No i jest jeszcze Skippy. Tu przyznaję mam problem z oceną. Z jednej strony doceniam wprowadzenie AI jako postaci. Z drugiej strony, Skippy jak na super, hiper, omnipotentną wręcz istotę obliczeniową jest wyjątkowo… prymitywny.Teoretycznie jest nieomylny, super szybki i wydajny, ale zachowuje się jak przygłup. Jego żarty i komentarze są na poziomie nastolatka, który napluł koleżance za kołnierz. Gdybym miała go porównywać do postaci ze Star Treka powiedziałabym, że mamy tu do czynienia z cyfrowym odpowiednikiem Q. Równie drażniącym, cynicznym i irytującym jak tamta postać. Choć niektórzy się zachwycają super inteligentną puszką piwa, mnie Skippy męczył. Mimo wszystko mógłby być nieco…. mądrzejszy.
Podsumowując, przeczytałam z przyjemnością i wygrzebałam szybko ze sterty drugi tom. Jeśli będzie choć w połowie tak dobry jak pierwszy, pewno zamówię kolejne.