Kurz na arenie opadł, rany zdarzyły się zagoić – przynajmniej te fizyczne, ale igrzyska trwają nadal. Ci którzy przeżyli muszą odbyć Tournee Zwycięzców po wszystkich dystryktach. A po powrocie będą mogli zamieszkać w Wiosce Zwycięzców gdzie nie będą musieli się o nic martwic, bo wszystko zapewni im Kapitol. Jednak zwycięscy mają też inne zadana – powinni być mentorami nowych trybutów i zacząć się przygotowywać do kolejnych igrzysk. Tym razem Igrzyska będą jubileuszowe – 75., a z tej okazji prezydent Snow przygotowuje naprawdę paskudna niespodziankę.
Bałam się trochę, że po świetnych Igrzyskach drugi tom mnie rozczaruje, jednak Suzane Collins nie zawodzi. Świat Panem nadal jest cyniczny, mroczny i nieprzyjazny. Nadal na każdym kroku czai się zagrożenie, tylko jest ono innego rodzaju niż poprzednio; tym razem polityka jest bardziej niebezpieczna niż wszyscy przeciwnicy na arenie razem wzięci. Nie ma słodyczy, cukierkowatości i klepania po plecach. Każde z wydarzeń jest logiczną konsekwencja poprzednich, popycha fabułę do przodu i pokazuje jak powinna wyglądać dobrze skonstruowana książka i jak można przekazywać czytelnikowi informacje unikając słowotoku.
Tournee jest na przykład świetnym pretekstem do pokazania innych Dystryktów i niezadowolenia ludzi, którzy w nich mieszkają. Wioska Zwycięzców i zmiany w rodzinnym mieście Katniss i Peety są z kolei dobrym miejscem, żeby lepiej pokazać charaktery obojga w trochę spokojniejszym środowisku oraz zmiany jakie igrzyska przyniosły im i całej społeczności. A same igrzyska, chociaż zawierają znane z pierwszego tomu elementy są na tyle rożne i pod względem podejścia zawodników, którzy się znają jak i areny, że trudno byłoby je porównywać.
Mimo że tym razem obserwujemy znany świat nadaj jest on w stanie zaskoczyć i utrzymać w napięciu, stare pomysły zostają wyjaśnione lub są rozwijane nadal, a nowe są równie dobrej jakości.
Świetna kontynuacja.
————————————————————————————————————————— by Atisza —————-
Sięgając po drugi tom trylogii Susan Collins byłam pełna najgorszych obaw, wszak nie od dziś wiadomo, że drugie części bywają dość kiepskie – a to brak w nich świeżości, a to irytują nielogicznościami, a to autor nagle gubi wątek i żeby sobie jakoś poradzić przepisuje by nie powiedzieć zżyna na chama z części pierwszej …. I i tak dalej i w tym stylu.
Okazało się jednak, że moje obawy są całkowicie bezzasadne. Owszem są w książce słabsze miejsca, ale generalnie mogę powiedzieć, że książka jest bardzo dobra. Fabuła zaczyna się niemal dokładnie w tym samym momencie w który zakończył się poprzedni tom. Bohaterowie wracają do swojego dystryktu aby zamieszkać w wiosce zwycięzców. Można powiedzieć, że są ustawieni do końca życia . W przypadku Peety nie jest to może, aż taki przeskok jakościowy, ale dla Katniss i jej najbliższych to prawdziwa rewolucja. Tyle, że w sielankowym obrazie coś zgrzyta i skrzeczy. Nocne koszmary, nieokreślone poczucie zagrożenia, sygnały tego, że nie tylko w życiu zwycięzców coś się zmieniło. Ale wbrew tym wszystkim sygnałom Katniss stara się żyć jakby nigdy nic, a jej i niestety czytelnika największym problemem zdaje się być uczuciowa szarpanina pomiędzy Peetą, a jej dotychczasową miłością Gale’m. Ten fragment znudził mnie, znużył a nawet momentami zirytował, bowiem po kontynuacji książki tak mocnej jak igrzyska śmierci oczekiwałam czegoś zgoła innego niż płaczliwych rozważań nastolatki o zawiłościach uczuciowych. Na całe szczęście autorka dość szybko przywołuje swoich bohaterów do porządku, a raczej do realnego życia. Jak było do przewidzenia, swoim zachowaniem na arenie Katniss solidnie namieszała w społeczności 12 dystryktów, czym rozwścieczyła prezydenta Snowa. I teraz musi to jakoś “odkręcić” albo jej najbliżsi zapłacą za to swoim życiem. Ale czy jest możliwe powstrzymanie społecznego fermentu? Autorka po raz kolejny pokazuje nam jak media potrafią wpływać na nasz odbiór rzeczywistości. A jednocześnie jak odbiór tych samych treści zależy od sytuacji w jakiej znajduje się odbiorca. To co jedni mogą uznać za niemal jawną krytykę rzeczywistości i wezwanie do buntu, inni odbiorą jako łzawą soup operę… Ale tak czy inaczej i jedni i drudzy będą zmuszeni do obejrzenia jeszcze jednych igrzysk. Igrzysk w których tym razem zasada jest tylko jedna – zabić osobę niewygodną dla reżimu. Zabić, a potem wylać nad nią morze krokodylich medialnych łez. Obawiałam się, że kolejny opis zmagań na arenie będzie nudny i przewidywalny jak niedzielny obiadek u ciotki Klotki. Na całe szczęście myliłam się. Susan nie zabrakło wyobraźni by stworzyć realistyczny i przerażający obraz nowego miejsca kaźni. Przerażający jest też dobór ludzi którzy stanęli na arenie – ludzi świadomych do bólu faktu, że ponownie zostali wmanipulowani w ohydne widowisko i zaocznie skazani przez reżim i jedynym co mogą zrobić – to sprawić by ich śmierć miała jakikolwiek sens. I wielu z nich ratuje swoje człowieczeństwo oddając życie za Katniss. I tu mam największe zastrzeżenie do drugiej części trylogii. Trudno mi uwierzyć W głupoto-ślepotę głównej bohaterki. Wszyscy dookoła już wiedzą jak się mają sprawy, tylko ona jakoś taka ślepawa na sygnały wielkości wieży Eiffa. Trudno w to uwierzyć zwłaszcza po części pierwszej gdzie Katniss wykazywała się przecież przenikliwością godną osoby zdecydowanie starszej.
Pomimo tych mankamentów – bardzo dobra książka. Godna polecenia