(2,5 / 5)
W Farewell od ponad wieku mieszkają magowie, a w sumie dwie frakcje magów: Mandala i Dom Wschodzącego Słońca. Ten drugi zrzesza barwną gromadkę pozornie nie pasujących do siebie indywiduów. I to właśnie oni trafiają na Eunice – współczesną nastolatkę, która wcale taka zwyczajna nie jest.
Dziwna to była książka. I to pod wieloma względami.
Po pierwsze – dzieje się niby w Stanach, a mogłaby gdziekolwiek, poza fragmentami związanymi ze szkołą, które automatycznie sprawiają, że szukamy Buffy na szkolnych korytarzach.
Po drugie – świetny klimat szkoły i nastoletnich imprez kontrastuje z brakiem klimatu Domu Wschodzącego Słońca, który sam w sobie jest bardzo nijaki.
Po trzecie – jest to na dobrą sprawę zbiór opowiadań, nie powieść. Mimo że opowiadania są ułożone chronologicznie i są spięte wspólnym finałem, bardzo brakuje przejść między nimi.
Po czwarte – bohaterowie są sympatyczni, ale schematyczni do bólu. Wszyscy dobrzy, ale ze skazą. Lloyd – Brytyjczyk w czarnym płaszczu jest Alucardem z Hellsinga (zresztą okładka poprzedniego wydania wygląda jak kadr z właśnie tej mangi). Gabriel – androgyniczny piosenkarz to trochę Louis z Wywiadu z wampirem, a trochę dowolny piosenkarz popowy. Timothy – genialny haker i techno mag z nie do końca sprawnym ciałem, czyli większość genialnych hakerów z cyberpunka i postapo. To podobieństwo jest wyjaśnione i uzasadnione, ale mimo wszystko schematy trochę za bardzo kłują w oczy. Podejrzewam, że działało to lepiej w pierwszym wydaniu, bo od tego czasu te stereotypy zdążyły zostać powielone kolejne x razy.
Podobnie jest z opowiadaniami, zwłaszcza tymi skupionymi na poszczególnych bohaterach. Niby autorka dodaje sporo od siebie, a jednak trudno otrząsnąć się z wrażenia, że już to gdzieś kiedyś było.
Wszystko było bardzo znajome, ale niestety nie miałam poczucia, że czytam znajome fragmenty złożone w nową, oryginalną całość. Z drugiej strony nie ma się też wrażenia, że to wszystko już kiedyś było w dokładnie tej formie i że autorka nie dodała nic od siebie.
To, co podobało mi się najbardziej, to teksty piosenek – słuchałabym. I jeśli autorka nawiązałaby współpracę z jakimś dobrym zespołem, to fajne rzeczy by mogły z tego wyjść.
To, co mnie wkurzało, to powracający jak mantra komentarz pozostałych magów, że Gabriel jest ciotą. Pomijając już wszystko inne, było to mocno niepasujące do klimatu całości i do stosunków między magami.
Nie było to złe, ale jeśli miałabym coś polecać, to zdecydowanie nowsze teksty autorki, które są dużo, dużo lepsze.