Gajzler Joanna W. – Necrovet. Radiografia bytów nadprzyrodzonych. Tom 3

1.5 out of 5 stars (1,5 / 5)

Mocno zastanawiałam się, czy sięgać po trzeci tom Necroveta. Drugi nie wzbudził mojego entuzjazmu, jednak był lepszy niż pierwszy, więc licząc na dalszą tendencję wzrostową i większe doświadczenie autorki, postanowiłam zaryzykować. I jak to często bywa w takich wypadkach zawiodłam się prawie na całej linii.
Tytułowe byty nadprzyrodzone niby są głównym wątkiem powieści, jednak wątek jest jak owe byty – często znika i jest bardzo przezroczysty. Reszta magicznej ferajny to już nawet nie opowieści o zwierzętach dla dzieci, jak w pierwszym tomie, ale raczej losowo wyrwane strony z równie losowych bestiariuszy, co zaczyna być coraz bardziej irytujące. Z jednej strony – niby fajnie, że autorka wyszukuje ciekawe, magiczne zwierzaki. Ale z drugiej – brak polskiej albo chociaż bardziej lokalnej magicznej fauny i flory jest mocno zastanawiający. No ale w końcu nasza mitologia jest raczej z gatunku tych mniej słodkich i puchatych, więc niezbyt pasuje do wizji Necroveta. Podobnie zastanawiające jest pojawienie się zwierząt z bardzo egzotycznych mitologii, które odwiedzają lecznicę w wioseczce pod Łodzią. Bo skoro hodowla magicznych zwierzątek jest tak popularna, to jakim cudem w Łodzi nie ma specjalizującej się w tym lecznicy i jakim cudem lecznica Izy wzbudza taką sensację? Albo z drugiej strony – czemu przeciwników jest tak mało (lub tak wielu), skoro hodowanie magicznych myszek i pałętające się po lesie magiczne łosie są tak popularne? Czy nie powinny się stać bardziej codzienną częścią życia? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
Zresztą te pytania dotyczą nie tylko zwierzątek. Bo nagle, jak diabeł z pudełka, wyskakuje temat nietolerancji. Zasygnalizowany co prawda w poprzednim tomie, ale teraz nagle wychodzący na pierwszy plan. Bo i nagle zaczął dotyczyć ciotek Florki (które przez dwa tomy mieszkały w wyjątkowo tolerancyjnym miejscu i kraju) i jej samej. Ale poza jednym napomknięciem i jedną, mocno absurdalną, sceną (mam wrażenie, że absurdalne sceny to już u autorki tradycja) wątek bardzo szybko znika. Niestety rzeczona scena przypomina też o absurdzie z pierwszego tomu, czyli o utracie oka, która nadal jest w sumie radośnie ignorowana i zapomniana przez wszystkich, włącznie z główną zainteresowaną.
Żeby było jeszcze zabawniej – Florka sama przyznaje, że miała traumę spowodowaną przez poprzedniego szefa, ale utrata oka w żaden sposób traumy nie wywołała. Nie tylko skojarzonej z pracą, ale nawet z rogatymi króliczkami. Ja wiem, że każdy reaguje inaczej i inne ma priorytety. No ale jednak… trochę mi tu zawieszenie niewiary szwankuje.
Podobnie jak szwankuje wiara w związek Florki i Bastiana, który płytki był niczym kałuża, a teraz jeszcze został potraktowany letnim słońcem. Z jednej strony Florka ma wizję białej sukni i w końcu orientuje się, że to może nie do końca tak działać, co jest pozytywne, bo jednak coś się przebija przez jej radosną naiwność. Z drugiej – oboje nadal zachowują się jak licealiści na koloniach. Tym razem całość dobija Bastian. Autorka chyba wprowadziła próby stylizacji, bo za każdym razem jak faun się odzywa zęby mi zgrzytają – ponieważ stylizacja, zamierzenie lub nie, robi z niego pierwszorzędnego buca.
Całe szczęście reszta bohaterów wychodzi lepiej na próbie rozbudowania charakteru – zwłaszcza Iza, chociaż o niej nadal wiemy zdecydowanie za mało. Jeśli chodzi o rozbudowę postaci, to po raz kolejny wygrywają ciotki, mimo że są mocno drugoplanowe. Bez problemu jestem w stanie uwierzyć w nie jako postacie, w długoletni związek, w trudności które pojawiły się w tym tomie, oraz w okazywane sobie wsparcie.
Na koniec zostawiam najbardziej poważne wątki, czyli – po pierwsze – wypalenie zawodowe i trudności w pracy (potraktowane trochę po macoszemu i przyklepane stwierdzeniem ”na pewno znajdziesz inną pracę”, co nie wypadło najlepiej, mówiąc delikatnie).
A po drugie – najbardziej rozbudowany wątek zaburzeń psychicznych, który potraktowany jest zdecydowanie poważniej. I tu w sumie nie miałabym zastrzeżeń, gdyby nie to, że dwa różne zasygnalizowane tematy sprawiają, że cierpi na tym już i tak mało wiarygodny związek bohaterów. Bo skoro próba rozwiązania problemów partnera i omówienie ich wpływu na związek i tego, z czym oboje będę musieli sobie poradzić sprowadza się do jakichś dwóch zdań, to już nawet nie jest poziom puchatości cozy fantasy, tylko jakieś psychological fiction w bardzo złym wydaniu.
Całość dobijają: zakończenie i dziwna scena seksu. Oba fragmenty podkreślają bardzo mocno charakter Florki i niestety poza naiwnością dodają do niego takie przymiotniki jak: skrajny, impulsywny i niepokojący, tworząc mieszankę lekko wybuchową i w sumie niezbyt sympatyczną.
Trzeci tom zdecydowanie mocniej niż dwa poprzednie skupia się na wątkach obyczajowych, co z jednej strony rozbudowuje świat (minimalnie) i bohaterów (trochę bardziej, ale niekoniecznie pozytywnie). Z drugiej sprawia, że pojawia się mniej scen w lecznicy, przez co fabuła toczy się do przodu dosyć sennie. Zapowiadany wątek magiczny ucieszyłby mnie i zdecydowanie zachęciłby do lektury kolejnego tomu, gdyby nie podkreślenie charakteru Florki, które sprawia, że mocno martwi mnie dawanie dziewczynie do ręki jakichkolwiek mocy, nawet jeśli jest tylko bohaterką sielskiego fantasy.
Podsumowując przydługi wywód na temat niezbyt długiej książki: trochę się wynudziłam, lekko zirytowałam i zawiodłam, bo naprawdę liczyłam, że będzie lepiej albo chociaż tak samo. Zamiast tego dostałam skakanie po bardzo specyficznych skrajnościach, w żaden sposób nie zrównoważone ani innymi scenami, ani dialogami między bohaterami, co w kilku wypadkach jest dosyć niepokojące.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *