Ta recenzja miała być znacznie ostrzejsza. Ale w tak zwanym międzyczasie przeczytałam, a raczej zaplułam się nad „Księciem Cierni”, „Heretykiem” oraz „Ryzykownym układem” i stwierdziłam, że nie mogę tak „wyczochrać” Dziewiątego maga, bo w porównaniu z wymienionymi wyżej gniotami książka A.R. Reynolds to naprawdę porządny kawałek fantasy, przy którym czytelnik nie ma szans na trwały uraz czoła. Historia przedstawiona w pierwszym tomie „Dziewiątego maga” jest banalna, prościutka i w zasadzie przewidywalna do bólu. W tajemniczym świecie wysycha magiczne źródło i nie rodzą się młode smoki. Jeśli zaś nie będzie smoków, dziewięć magicznych miast nie obroni się przed siłami zła. Magowie, którzy rządzą miastami postanowili ściągnąć pomoc z innego wymiaru i całkiem logicznie postawili na…. weterynarzy. No jasne…, smok tak naprawdę mocno wyrośnięta i jeszcze bardziej wyszczekana jaszczurka, więc weterynarz będzie w sam raz. Udaje się im wreszcie jednego weta do siebie ściągnąć, no i się zaczyna! Komedia omyłek, Alicja w krainie czarów, pomieszanie z poplątaniem. Pani doktor od psów jest ewidentnie bardziej „z tamtego” świata niż z naszego i czytelnik już wie, czym to zalatuje. Czytelnik tak. Inni bohaterowie w większości też. Pani weterynarz choć inteligentna i wybitnie zdolna w tej jednej materii wydaje się być równie rozgarnięta jak noga od stołu. I to jest chyba najsłabsza strona książki. Kiepskawa intryga, trudna do uwierzenia ślepota na fakty głównej bohaterki, nieskomplikowane osobowości. Więcej ikry i błysku mają w sobie smoki niż zdecydowana większość dwunożnych bohaterów opowieści. Na plus książce zaliczam poczucie humoru. Sporo zabawnych dialogów i humor sytuacyjny, który może nie wywołuje niepowstrzymanego rechotu, ale na pewno sprawia, że dobrze się przy czytaniu bawimy. Ja osobiście daję też książce dodatkowego plusa za podkreślanie roli uczucia. Dzisiejsi bohaterowie w zdecydowanej większości wpadają sobie do łóżek na fali najzwyklejszego pożądania. On jest bossski, ona jest …. Taka sssexiiii… i już, hyc do wyra. O tym, żeby się zakochać, żeby chcieć spędzić razem resztę życia nie ma mowy. W Dziewiątym Magu jest pożądanie. I fascynacja seksualna. Ale wszystko to jest ładnie wyrównane uczuciem. Podsumowując – momentami jest zabawnie, momentami wzniośle, momentami sztywno, momentami dracznie, a momentami przewidywalnie do bólu uzębienia. Ale mimo wszystko chyba się skuszę na tom drugi, choć mam niejasne obawy, że wiem jak się rozwinie intryga.
__________________________________________________________________________________by Lashana
W bliżej nieokreślonej magicznej krainie miasta są chronione magicznymi kopułami, których z kolei bronią smoki. Kiedy smoki stają się coraz słabsze wyrocznia daje oficerom listę kandydatów na uzdrowicieli. Jednym z kandydatów jest Ariel – weterynarz z równoległej rzeczywistości. Kobieta zgadza się przejść „na drugą stronę lustra” i pomóc, ale okazuje się, że nie tylko chorujące smoki są problematyczne i na dodatek ktoś zdecydowanie nie chce, żeby się jej udało.
Ojjj… mam straszny problem z tą książką. Z jednej strony jest parę świetnych pomysłów – Ariel na początku nie leci radośnie na ratunek magicznego świata, potem bardzo sensownie podchodzi do swojego zadania i stara się nauczyć żyć w nowej rzeczywistości. Świat też jest ciekawy – elfy mogą być czarne, smoki są rożnych gatunków, zioła, które leczą mogą też szkodzić.
Z drugiej strony fabuła jest tak sztampowa i schematyczna, że aż zęby zgrzytają, przecież takie numery to mogła robić Matka Fantasy Andre Norton, ale od tego czasu sporo się zmieniło. Na dodatek błędy logiczne: Ariel żyje w kraju anglojęzycznym (bliżej nieokreślonym), ale na wakacje jedzie (nie leci) do Chorwacji. Niby jest inteligentna i myśli logicznie, ale przez pół książki zachowuje się jak nastolatka z burzą hormonów. Na to wszystko mogłabym jeszcze przymknąć oko, ale to co doprowadziło mnie do szewskiej pasji to smoki w tej Krainie Nigdy-Nigdy, która nawet nazwy nie ma. Kobiety do jaszczurów nie mogą się zbliżać, bo obrażają smoki swoją obecnością, więc czemu ściągnęli Ariel? Nikt z krainy się nie zorientował, że coś tu jest nie tak? Smoki co prawda wyjaśniają Ariel, że w Pierwszy Mag kazał im złożyć przysięgę, ale na bogów jakim cudem?! I jak ich zmusił? I czemu przysięga obowiązuje wszystkie następne pokolenia, przez, bagatela, 500 lat? I co to była dokładnie za przysięga? Cóż.. tego się nie dowiadujemy. Na dodatek, smoki są Święte, więc… nie można ich leczyć. WTF?! Kiedy smok jest ranny czy chory nikt mu nie pomaga, wszyscy czekają (z szacunkiem) aż padnie. Smoki, które są inteligentne, rozmawiają z ludźmi, i są jedynymi obrońcami miast! I nikt, krwawa maź, nikt w krainie nie wpadł na pomysł żeby je leczyć?! Zastosować zioła, magię, zwykłe bandaże? Smoki też, ostatnie sieroty nie próbują się leczyć same? Przez 500 lat? No nie, sorry, ja tego nie kupuje.
Kolejna rzecz jaka mi się „szalenie spodobała” to pomysł Losowania – w Nibylandii nie ma małżeństw, par, ani zakochanych. Raz na jakiś czas każdy z mieszkańców dostaje kopertkę i ma się stawić w świątyni. Tam łyka eliksir pobudzenia, robi co trzeba, łyka eliksir zapomnienia, a jak będą z tego dzieci to są oddawane do Osady, gdzie się je wychowuje, a matka dostaje silniejszy eliksir zapomnienia. Taaa, jassnnee, miasta są niewielkie i zamknięte. Więc albo kapłani mają bardzo dobrą bazę danych, albo nic dziwnego, że magiczna moc mieszkańców spada, należy się raczej dziwić, że wszyscy nadal mają tylko pięć palców. A autorka podobno z wykształcenia i zawodu jest weterynarzem… A jeśli Losowanie, jest losowe tylko z nazwy, to można to było wyjaśnić czytelnikowi, żeby się za głowę nie łapał.
Jakby tego było mało mamy, (jak wspomina Agnes) ucięte nożem zakończenie, które nie zamyka żadnego z wątków, nie przygotowuje na drugi tom, nie jest nawet cliffhangerem.
Z jednej strony mamy fajne pomysły, logiczne i metodyczne postępowanie bohaterki, a z drugiej nielogiczny świat pełen niedomówień. Maga czyta się szybko i bez problemu (brak kwiatków, niezbyt skomplikowany, ale poprawny język), ale od fabuły jak z taniego romansidła aż zęby zgrzytają.
Nie jest to najgorsze fantasy jakie czytałam, ba, ma nawet parę zalet, ale po drugi tom na pewno nie sięgnę.
Nie biorę się za drugi tom, bo się obraziłam za zakończenie urąbane siekierą.