Od czasu do czasu w telewizji można usłyszeć informację “zginął …. był korespondentem, reporterem wojennym”. Zazwyczaj słysząc taką informację pozwalałam sobie na refleksję – szkoda człowieka, bo zginął, no ale wybrał sobie niebezpieczny zawód i wiedział na co się pisze. Tak, to prawda, ten człowiek wiedział na co się pisze. Ale czy my wiemy, czy zdajemy sobie sprawę na co on się naprawdę pisał? i czemu to robił? Jak to wpłynęło na jego życie? Opowieść Lynsey Addario pozwala nam zajrzeć za kulisy tego zawodu. Popatrzyć na wykonujących go ludzi jak na… ludzi właśnie, a nie papierowe figurki rzucane to tu to tam. Lynsey Addario okazała się być nie tylko doskonałą reporterką, ale również doskonałą pisarką. Jej opowieść o byciu reporterem wojennym mogła ocierać się o ckliwość, lub epatować brutalnością. Mogła zatrącać o kicz. Autorce udało się ominąć wszelkie te rafy. Oddała nam do rąk książkę uczciwą, w której nie ukrywa niczego, ani tego, że uzależniła się od adrenaliny , ani tego, jak bardzo poruszały ją dramaty fotografowanych ludzi. Czytelnik ma okazję zobaczyć jak wygląda praca fotografa- reportera. Wieczne siedzenie na walizkach, brak stabilizacji życiowej i finansowej, zależność od zleceniodawców i piszących kolegów. Życie w świecie zdominowanym przez mężczyzn uzależnionych jak i ona od adrenaliny. Codzienne obcowanie z okropnościami. Czasem z okropnościami wojny, w ciągłym zagrożeniu życia, czasem z okropnościami życia ofiar wojny – kiedy kule już nie latają, ale koszmar trwa nadal. W obozach uchodźców, w domach kobiet zgwałconych przez jedną ze stron tego czy tamtego konfliktu w Afryce. Gdy penis staje się taką samą bronią jak karabin, granat czy nóż. Czytając “spowiedź” Addario czasem miałam wrażenie, że straszniejszym dla niej było nie fotografowanie rozszarpanych zwłok , ale kobiet i dzieci konających z głodu czy pragnienia. Kobiet, którym wielokrotne gwałty zdemolowały wnętrzności tak bardzo, że gniły za życia.
I nagle zrozumiałam, jaką cenę płacą ludzie dzięki którym możemy oglądać poruszające zdjęcia, wzruszać się, a czasem obnosić z naszym człowieczeństwem. Dzięki tej lekturze już nigdy nie powiem “wiedzieli na co się piszą” słysząc o śmierci kolejnego reportera. Bo teraz ja też już wiem.
Polecam