Znaleziony przypadkiem drugi tom Enklawy, straszący tym samym tekstem reklamowym, co pierwszy tom, zdecydowanie nie zachęcał. I tym razem okazało się, że reklama z rzeczywistością nie ma nic wspólnego, a jeśli część pierwsza serii była gniotem straszliwym, to druga może być co najwyżej niewiele lepsza.
Karo, Cień, Teagan i Stalker trafiają do osady mormonów, gdzie zostają potraktowani podług wieku a nie umiejętności, czyli po prostu wysłani do szkoły, lub na szkolenie dla czeladników. Każde z nich inaczej reaguje na nowe środowisko i trzeba przyznać, że główna bohaterka tym razem wykazuje się posiadaniem minimum szarych komórek, bo zaczyna kwestionować swój stary-podziemny świat. Do tego kompletnie nieogrania związków międzyludzkich, co nawet ma sens i sprawdza się w powieści.
Niestety to tyle, jeśli chodzi o plusy. Minusów jest niestety dużo więcej – prymitywny, męczący, pozbawiony emocji język. Drewniane dialogi. Sztampowy trójkąt miłosny, w którym na dodatek brakuje chemii, a miłość jest bardzo ex machina. Próba zmuszenia czytelnika, żeby polubił postać mocno antypatyczną, co wypada sztucznie. Spory rozdźwięk między tym, co twierdzi autorka/bohaterka, a tym, co widzi czytelnik – mormoni zachowują się jakby byli na pikniku rekonstrukcyjnym, a nie w osadzie w środku post apokalipsy otoczonej przez mutantów. Ba, nawet znajdują czas na fanatyzm religijny, a dzieciaki wychowane w osadzie są wyjątkowo odcięte od rzeczywistości. Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu w opisie społeczności zawodzi logika a wątki są ledwo naszkicowane i mnożą pytania zamiast na nie odpowiadać.
Sporadyczne fragmenty akcji są opisane krótko, mało dynamicznie i brakuje im klimatu, albo nie są opisane wcale i całość to bardziej romansidło dla młodzieży w konserwatywnej wiosce niż postapo. Na dodatek zakończenie dobija całość, bo autorka zmusza dwie postacie do zachowań, które nijak nie pasują do tych strzępków charakterów, które zostały nam pokazane przedtem (i mam dziwne podejrzenie, że jedna z nich jest podyktowana fabułą… Igrzysk Śmierci). Po drugie, trochę wracamy do punktu wyjścia, jakby cały pobyt w wiosce był tylko przerywnikiem, który miał czymś zapełnić drugi tom, ale niekoniecznie wpływał na resztę historii.
Nie dość, że mamy tu syndrom drugiego tomu, marnie opisany, nielogiczny świat, bohaterkę – sztampową Mary Sue i świat równie nieoryginalny, co w pierwszym tomie, to jeszcze okazuje się, że przebijanie się przez tę orkę na ugorze było na marne, bo wydarzenia nie wpłynęły na fabułę. Argghhh.
Sztampowy, nudny gniot.