Kiedy kryminał jest tylko kryminałem? Kiedy staje się thrillerem? Kiedy niepostrzeżenie zmienia się w powieść psychologiczną? „Wołanie z oddali” spowodowało, że musiałem sobie zadać właśnie te pytania. Książka Ake Edwardsona moim zdaniem nie należy wyłącznie do jednego gatunku. Zmusza do postawienia pytań i stawia tezy które mogą nieźle namieszać w głowie.Czy los matki determinuje los dziecka? I czy to dlatego, że jej przeszłość też była zdeterminowana przez wybory, których mniej czy bardziej świadomie dokonała babcia?Czy można być tak samotnym w świecie, że twojego zniknięcia nikt nie zauważy, dopóki twoje mieszkanie będzie opłacone? I czy ścigający przestępcę nie płaci więcej niż ścigany? Takie właśnie pytania można sobie postawić po lekturze „Wołania” Ake Edwardsona. Zasadniczo jest to kryminał – ale szwedzki, więc bardziej skupia się na opisie społeczeństwa, w którym możliwe są – i, co więcej, naprawdę zdarzają się – „takie rzeczy” niż na samym dochodzeniu. Oczywiście jest trup. Trup o którym nic nie wiemy – swoista intryga w intrydze. Ale w którymś momencie ten trup i kwestia „kto zabił” schodzi na drugi plan zepchnięta tam przez pytanie „kto to jest” w odniesieniu do zwłok. Ake Edwardson nie serwuje nam jednak liniowej historyjki w której przechodzimy od punktu A do punktu B prowadzeni przez niezmiennie logicznego detektywa. Dostajemy za to rozsypane puzzle składające się z tysięcy elementów i żadnego obrazka, który pozwoliłby się w tym bałaganie rozeznać. I choć osoba mordercy nie będzie dla uważnego czytelnika zaskoczeniem, to na pewno nie jest to książka, w której najpóźniej w połowie tomu można zabójcę bez większego problemu zidentyfikować. Kolejny „kłopot” czytelnika to sam prowadzący śledztwo. Erik Winter, policjant trochę niestandardowy, trochę snob, zdecydowanie współczesny – długie włosy, koneser jazzu, piwa i zakupów w Londynie, jest jednocześnie kimś, komu praca obcina część osobowości – a to oznacza lęk przed stabilizacją życiową i wchodzeniem w związki. W którymś momencie można wręcz odnieść wrażenie, że pan policjant ma bardziej „nastukane w głowie” niż sam morderca. Ścigający płaci za swoje śledztwo – rodzice, którzy spędzają starość w Hiszpanii go irytują, na kontakt z siostrą nie ma czasu, a jego „wieczna narzeczona” chce formalizacji związku (w Szwecji?!?). A wszystko to w realiach Goeteborga, tak różnych od tych znanych choćby z kryminałów, które dzieją się w okolicach Sztokholmu czy choćby w Fjallbacka Camilli Lackberg – inna pogoda, inna mentalność ludzi, nawet stosunek do imigrantów odmienny.
A czytelnikowi pozostaje gorzka refleksja, że przeszłość ma znaczenie, a brak znajomości swojej przeszłości – tym większe. I że każde nasze działanie, każdy wybór zostawia ślad – jeżeli nie w nas, to w naszych dzieciach i wnukach. I że nie mamy wpływu na to, co one z tym bagażem zrobią.
Tej książki nie da się przeczytać jednym tchem. Będą też pewnie momenty kiedy zechcecie ją zwyczajnie odłożyć. Ale ja jednak ją do przeczytania polecam. Bo czy należy unikać trudnych pytań tylko dlatego, że są trudne?