(1,5 / 5) Był obraz ale trochę oblazł. Po przeczytaniu pierwszego tomu rzuciłam się na drugi z pieśnią na ustach, nadzieją na fajną lekturę i silnym postanowieniem, że tym razem nie dam się zirytować Skippiemu. Niestety dość szybko okazało się, że drugi tom Expedicionary Force cierpi na dość powszechną przypadłość – ciąg dalszy jest, ale pomysłu nie ma. Jest za to … Skippy w ilościach które przynajmniej mnie przyprawiają o mdłości.Joe Bishop, wojskowy roztropek, pułkownik i dowódca z przypadku wyrusza na kolejną misję ” w jedną stronę”. Tym razem ma dopomóc Skippiemu odnaleźć urządzenie do komunikacji, dzięki którym irytująca puszka piwa powróci do swoich stwórców zwanych Pradawnymi. Teoretycznie misja nie jest trudna – trzeba przeszukać ruiny dawnych placówek Pradawnych. Jest tylko jedno ale – dalej trwa kosmiczna przepychanka między rasami i ich podopiecznymi. I trzeba nie dać się nikomu złapać. Jednym słowem nowe przygody w dobrze znanym świecie. Tym razem nie ma nic zaskakującego, intrygującego, odkrywczego. Jest za to bardzo schematycznie. I, mimo że akcja jest dość szybka – statycznie. Bohater się nie rozwija, pozostali dalej są bardziej szkicami, albo postaciami z tła, niż pełnokrwistymi bohaterami, wrogowie są dalej tak samo przewidywalni ( i coraz bardziej podobni do Klingonów), z każdych tarapatów da się wygrzebać dzięki ludzkiej pomysłowości i technicznym możliwościom Skippiego. Mówiąc wprost, zaczyna być nudnawo i nijako.
Największą słabością drugiego tomu okazuje się być Skippy. Jest nie tylko przerażająco infantylny, ale też powtarzalny i momentami… głupi. Jak na twór o tak potężnych mocach obliczeniowych przegapia najbardziej oczywiste rozwiązania problemów. Fajnie, że wiecznie poniżany i ośmieszany w prymitywny sposób Joe potrafi wymyślić rozwiązania które nie przychodzą do blaszanej głowy Skippiego, ale czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy rzeczywiście ma do czynienia ze sztuczną inteligencją o wysokich możliwościach, czy jednak zarozumiała puszka piwa nie przereklamowała siebie i nie jest aby zwykłym ( jak na Pradawnych) komputerem nawigacyjnym. Jak inaczej wytłumaczyć, że pomimo wchłonięcia zasobów całego ziemskiego internetu Skippy ma wybitnie ograniczony zasób porównań dla gatunku ludzkiego? Że nie sprawdził co jeszcze prócz bananów jedzą małpy? Że przegapia oczywistości?
Podsumowując – słabo to wyszło. I nawet odniesienia do Star Treka nie pomagają. Sięgnę po kolejny tom, żeby sprawdzić, czy to tylko przypadek przy pracy, czy raczej równia pochyła, ale najpierw muszę sobie odpocząć od Skippiego.