Amelie Wen Zhao – Dziedzictwo krwi

3 out of 5 stars (3 / 5)
Nie czytałam Szklanego tronu, więc to nie hasło reklamowe przyciągnęło mnie do książki – zrobiło to nazwisko autorki (co prawda kompletnie mi nie znanej, ale dość jednoznacznie Azjatki z pochodzenia) i okładka. Oba elementy sugerowały ciekawą mieszankę kulturową.
Spodziewałam się rosyjsko-azjatyckiego świata i go dostałam, ale zdecydowanie nie w proporcjach, na które miałam nadzieję. Dziedzictwo krwi jest mocno rosyjskie – zaczynając od drobnostek, jak nazwy miast (rosyjskie, plus Kijów jako dodatek) oraz “fantastyczne” elementy charakterystyczne dla krainy, a które są nazwane w zniekształconym rosyjskim, a kończąc na osi fabuły, która jest wariacją na temat Anastazji Romanowej. Azjatyckie są ledwo wspomniane państwa ościenne i część bohaterów pobocznych, ale nie jest to nic ani bardzo wyraźnego, ani charakterystycznego.
Całość kojarzyła mi się bardzo mocno z serią Griszów. A w zasadzie z fanfikiem do serii, który opisuje czasy uciśnienia magów. Na dodatek fanfikiem, który jest lepiej napisany niż oryginał, co jeszcze nie znaczy, że dobrze, ale o tym za chwilę.
Dziedzictwo krwi wygrywa z Griszami zdecydowanie budową świata. Już w pierwszym tomie dowiadujemy się dużo więcej o tym jak funkcjonuje polityka i ekonomia. Wiemy jak (nie) działa władza, dostajemy szczyptę religii i informacje o tym, że gdzieś za granicą są inne kraje z inną kulturą. Całość sprawia wrażenie dużo bardziej przemyślanej i dopracowanej – zarówno jeśli chodzi o budowę świata, jak i oparcie tego świata na carskiej Rosji, które nie sprowadza się tylko do kostiumów i widoczków. Dziedzictwo wygrywa też fabułą, a w sumie pomysłem na główną oś fabularną – co prawda w pewnym sensie tu też mamy magiczną sierotkę, ale w zdecydowanie innym wydaniu. Klasyczny trójkąt miłosny pewnie pojawi się w kolejnym tomie, bo w pierwszym został zasugerowany. Ale wydarzenia, które prowadzą do finału, mimo pewnej przewidywalności, nie podpadają pod kategorię sztampy poganianej sztampą. Autorka też ciekawie podeszła do motywu planowania (tak, o zgrozo, bohaterowie YA planują), posiadania planu zapasowego i tego, co z tego potem wychodzi.
Grisze wygrywają na jednym polu – plagiatu… no dobra – daleko posuniętej inspiracji, bo nie znajdziemy w Cieniu i kości sceny, postaci i wątku żywcem zaczerpniętego z Igrzysk śmierci.
Reszta to remis. Nie polubiłam żadnego z bohaterów Cienia i kości, a główna bohaterka – Alina doprowadzała mnie do szewskiej pasji. W Dziedzictwie krwi da się w sumie lubić tylko jedną postać (zresztą stworzoną głównie po to, żeby polubił ją czytelnik), a Anastazja szukająca mordercy swojego ojca, żeby oczyścić się z zarzutów ojcobójstwa jest nawet nie tyle niesympatyczna, co nieprawdopodobna, przez co trudno w nią uwierzyć, o polubieniu nie wspominając. Mimo że od jakiegoś czasu żyje w ukryciu poza pałacem jest infantylna i naiwna. Na dodatek kompletnie nad sobą nie panuje – czego ją na tym dworze uczyli przez te wszystkie lata pozostaje tajemnicą, ale na pewno nie była to dyplomacja, obycie na przyjęciach i umiejętność panowania nad sobą, bo takie scenki jak upuszczanie sztućców z wrażenia i bieganie pod wpływem impulsu jak kot po walerianie są u jaśnie księżniczki na porządku dziennym. Ciekawszą i barwniejszą postacią jest Ramson, przynajmniej do pewnego momentu, potem autorka funduje mu zmianę charakteru, w którą dość trudno uwierzyć.
Podobnie jak w przypadku Griszów, pierwszy tom nie wciągnął mnie kompletnie. Mimo dość wartkiej akcji męczyłam się i nudziłam przy lekturze. Nie mogłam się też oprzeć wrażeniu, że to wszystko już gdzieś kiedyś było.
Po drugi tom raczej nie sięgnę. Nie jest to zła młodzieżowa literatura – mimo pewnych mankamentów jest lepsza, niż wiele innych pozycji, ale autorka mnie do swojej wizji nie przekonała.

W ramach ciekawostki – książka dzięki influencerom została oskarżona o rasizm i to jeszcze przed oficjalnym puszczeniem jej do druku. A konkretnie o bycie “anti-black”. Autorka nie podaje co zostało zmienione i czy cokolwiek, ale… Dziedzictwo krwi zawiera motyw niewolnictwa. Niewolnictwa ekonomicznego – takiego typowego, znanego z historii – podpisz kontrakt i przyjedź do pracy, a my postaramy się o to, żebyś nie spłacił kontraktu do końca życia. Co było niestety klasyczną metodą ściągania azjatyckich pracowników do obu Ameryk. W książce nie pojawia się ani jedna czarna postać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *