Andrews Ilona – Płoń dla mnie. Ukryte dziedzictwo. Tom 1

2.5 out of 5 stars (2,5 / 5)
Stworzyć dobrą historię alternatywną jest strasznie trudno. Nie dość, że wymaga to dużej wiedzy historycznej i dobrego pomysłu na zmianę, to jeszcze bardzo, ale to bardzo dobrego przemyślenia wszystkich konsekwencji tej zmiany. W Płoń dla mnie zdecydowanie świat alternatywny nie działa.
W 1863 wynaleziono Serum Ozyrysa, które obudziło w ludziach zdolności magiczne. Zdolności na dodatek okazały się być dziedziczne i dość szybko nauczono się przewidywać zwiększenie lub zmniejszenie poziomu magii potomków przy odpowiednio kojarzonych małżeństwach. Generalnie magia, a w zasadzie całe stada X-menów, stały się czymś codziennym. Ale historia potoczyła się tak samo – mamy tę samą technikę (samochody, telefony, internet i Facebook na dodatek), takie same zawody (tak, magowie pracują w korpo), nawet, cholera, takie same rzeźby w parkach.
Za to nie ma zawodów typowo magicznych. Magowie wysokiego poziomu albo pracują dla wojska, albo zarządzają rodzinnymi firmami. Ci mniej magiczni mają równie klasyczne zawody.
Ale niech będzie, że to nie miała być historia alternatywna, tylko romansidło udające sensację. Zresztą tytuł kojarzy się trochę z pornolkiem do czytania, jak te wszystkie Kuszące wyzwania, Okowy żądzy, Igrając z ogniem czy Bezlitosny książę, na które natykam się czasem przeglądając nowości książkowe. Zresztą oryginalne wydanie też ma okładkę wpisującą się w ten zestaw wręcz idealnie. Polecam zapytać Googla, wrażenia niezapomniane. A treść momentami wygląda trochę jak wprawka do erotyka – jest co prawda grzecznie, ale opisy przyspieszonych oddechów, uczuć ukierunkowanych łóżkowo, pocałunków i rozważań „co by było gdyby” zajmują zdecydowanie zbyt wiele miejsca jak na sensację.
Nasi bohaterowie, których autorzy pchają ku sobie z uporem godnym lepszej sprawy, to Nevada i Rogan. Nevada jest sztampową detektyw rodem z urban fantasy. Zdolną, sprytną i mającą problemy z pieniędzmi. Ukrywa też tajemnicę, która jest od pierwszych scen dosyć oczywista, ale na oficjalne rozwiązanie trzeba będzie poczekać przynajmniej do następnego tomu. Zastąpić by ją mogła dowolna bohaterka: Rachel Morgan (Każda magia jest dobra), Kate Daniels (Z serii „Magia”) czy Charley Davidson (Pierwszy grób po prawej). Chociaż nie – Charley ma za dużo dystansu do siebie, żeby zastąpić Nevadę. Rodzina bohaterki jest równie sztampowa (może poza babcią) i bardziej przypominają kukiełki przestawiane przez autorów w razie potrzeby niż postacie. Są też w sumie jedynymi postaciami drugoplanowymi, co też jest dosyć dziwne.
Za to Rogan byłby postacią idealną (chociaż niekoniecznie jako bohater romansidła). Jest bezwzględny, socjopatyczny, logiczny i wyrachowany. Taki trochę Moriarty, ocierający się o antybohatera. Niestety autorzy dodali mu do tego zestawu klatę, furę i komórę. I dla pewności nazwisko, konto i firmę. Tak, żeby leciało na niego wszystko, co nie jest nietoperzem. Chociaż magiczny jest, może nietoperze też byłyby zainteresowane.
Do tego mamy fabułę. Całkiem wciągającą i wartko toczącą się do przodu, trzeba przyznać. Co prawda pierwsze spotkanie naszych bohaterów jest rozwiązane w sposób… mocno dyskusyjny (tu musiałabym za bardzo spoilerować, ale konsekwencje zostały mocno wmiecione pod dywan). Ale rozwiązanie nie jest od razu oczywiste, między zainteresowanymi stronami jest dobra dynamika (i zdecydowanie nie mam tu na myśli Nevady i Rogana), a bohaterowie muszą się trochę napracować i nie dostają wszystkiego na tacy.
Czytało się szybko i bezboleśnie, podobnie jak serię Kate Daniels. Niestety, tu budowa świata zamiast zachęcać do lektury raczej irytuje.
Płoń dla mnie sprawdzi się jako niezobowiązująca lektura do pociągu – nie wymaga za wiele skupienia, akcja toczy się wartko i nie wywołuje ziewania. Wady też mniej rzucają się w oczy, kiedy człowiek stara się ignorować irytujących współpasażerów. Jako lekturę na spokojny wieczór polecałabym raczej coś innego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *