Trochę zdziwiłam się, widząc na okładce książki którą napisała Kate Atkinson określenie “czarna seria”. Autorka jakoś mi do kryminału nie pasowała, może dlatego, że znałam ją z powieści “Jej wszystkie życia” – znakomitej, nieco złośliwej gry z czytelnikiem i w gruncie rzeczy spodziewałam się kolejnej przewrotnej opowieści.I choć w ostatecznym rozrachunku “Kiedy nadejdą dobre wieści” okazała się kryminałem, to na książce się nie zawiodłam. Autorka dowiodła bowiem po raz kolejny, że potrafi znakomicie budować postacie, konstruować intrygę, zaciekawiać i wciągać. Fakt faktem, że książka nie zaczyna się łatwo i kilka razy miałam ochotę ją odłożyć i nigdy już do niej nie wrócić – tak ciężki, wręcz dławiący jest klimat powieści. No i te postacie… Po prawdzie, nie podobała mi się żadna, może dlatego, że były w tak przerażający sposób prawdziwe, zwyczajne, naturalne. Ich przywary, słabostki, dziwactwa, ich sposób reagowania na różne wydarzenia, był tak prawdziwy, że aż irytujący. jakby ktoś postawił czytelnikowi przed nosem lustro i co chwila pytał się złośliwie – “znasz? A to? A tamto?” Bo taki to właśnie nietypowy kryminał, w którym ważniejsza jest prawda psychologiczna niż skomplikowana intryga. Wszyscy bohaterowie doświadczyli straty. Wszyscy muszą sobie z nią poradzić. Robią to w różny sposób, czasem wręcz posuwając się do zakłamywania rzeczywistości. Wszyscy chcą wrócić do tego co umownie nazywamy domem, a co jest często wyidealizowanym obrazem przeszłości. Autorka przypomina, że w zbrodni nie tylko jest ofiara i kat. Są jeszcze ofiary pośrednie – najbliżsi zabitych, świadkowie traumatycznych wydarzeń. I dobrze, że przypomina, bo o nich tak łatwo zapomnieć. Nawet policja bardziej pamięta o sprawcach niż o ofiarach.
Kate Atkinson napisała kolejną dobrą książkę. Kolejną książkę którą się bardzo trudno czyta. Ale którą, w mojej opinii warto przeczytać mimo trudnego początku.