To już trzecia książka tego autora która zawitała na nasz rynek wydawniczy. I moim zdaniem – z tych trzech najsłabsza. W przeciwieństwie do pozostałych dwóch pozbawiona jest tego czegoś co sprawiało taką frajdę przy lekturze poprzednich ( dawno temu opisałam je na tym blogu). Przede wszystkim zabrakło innego, pod innym kontem spojrzenia na opisywaną historię. Wszystko mamy tak jak nas uczono na lekcjach – wredny i pyszny ród Dudleyów z królewskimi ambicjami kontra równie wredny i ambitny ród Greyów, plus Cecil który pomagając Elżbiecie jednocześnie piecze swoje własne pieczyste. Elżbieta zaś sportretowana jako wrażliwe i biedne dziewczę zakochane w Dudleyu zaszczute przez otoczenie, usiłujące dostać się do swojego ciężko chorego, konającego brata Edwarda. Hm.. nie kupuję tego. Nie kupuję tym bardziej, że postacie są mocno papierowe i sportretowane w sposób jak na tego autora wyjątkowo nieprzekonywujący.
Do wszystkiego mamy głównego bohatera, którego życiem wydaje się rządzić ciągły zbieg przypadków. Najpierw jako dziecko trafia w łapy Dudley’ow. I ci hodują sierotę i podrzutka na swoim dworze, dając mu nawet szanse na niezłe wykształcenie, potem zostaje wezwany do Londynu do posługi młodym Dudley’om, po drodze poznaje Cecila, Elżbietę oraz dowiaduje się, “przypadkiem” że jego pochodzenie otacza jakaś tajemnica. On sam chociaż biedaczyna wykształcony jakoś nie domyśla się o co chodzi, za to czytelnik ziewa z nudów przewidując ciąg dalszy…. Jednym słowem, nasz podrzutek jest z krwi Tudorów, Madame Dudley doskonale o tym wiedziała i hodowała sobie dzieciaczka, jako kartę przetargową na zaś, król Edward został otruty i właśnie dogorywa, a całą intrygę daje się wykryć tylko dlatego, że nasz bohater ma nieprzeciętne szczęście do ludzi i jak kot 9 żyć.
Jednym słowem wyszła ot taka sobie książeczka na nudny wakacyjny wyjazd.