(3 / 5)
Uff, dobrnęłam do końca. Nawet lekka lektura, nieszkodliwa pod względem językowym, którą szybko się czyta, ale która jest o niczym szybko staje się mecząca. A po pięciu tomach mam naprawdę dość, ale uparłam się, że tym razem dotrwam do finału.
A finał jest, cóż… mało zaskakujący. Owszem – logiczny i w sumie jedyny możliwy, ale też mocno trąci powtarzalnością całej serii. Nie ma tu rewolucyjnych rozwiązań, zaskoczeń ani fajerwerków.
Za to doprowadzenie do tego finału, zwłaszcza jeśli chodzi o politykę, bardzo mocno ociera się o fiction z pominięciem science. Bo politycy i ich działanie są trochę za rozsądne, zwłaszcza w kontekście pozostałych tomów.
Wątek romansowy należałoby litościwie pominąć milczeniem, bo jest jeszcze bardziej bez sensu niż związek ze współprezydnet Rione, który przynajmniej dało się wytłumaczyć polityką. Jednak nie podaruję sobie komentarza, bo tym razem, pomijając całą bezsensowność i nieprawdopodobieństwo sytuacji, autor zastosował motyw jednej strony rozsądnej, a drugiej mającej pomroczność jasną. Miało to chyba być romantyczne i spontaniczne. Niestety autor za bardzo przyzwyczaił się do rozwiązań typu: zróbmy tak jak chce Black Jack Geary, bo wypada to bardziej jak wymuszenie. No ale Campbell w romanse nie umie i całość wypada dużo lepiej jak trzyma się od nich z daleka (Trylogia Starka jest tego dobrym przykładem).
Całość podobałaby mi się zdecydowanie bardziej jakby nie została rozwleczona na tyle, straszliwie powtarzalnych, tomów. Fabularnie nie robiłoby dużej różnicy, jeśli przeczytałoby się tom pierwszy, ostatni i losowy z pozostałych. Rozwój postaci czy wątki poboczne też by w żadnym stopniu nie ucierpiały. Pozostałe trzy tomy to bicie piany, lanie wody i wałkowanie w kółko tego samego.
Militarna space opera to jeden z moich ulubionych gatunków, ale to zdecydowanie nie wystarczy, żebym się książką zaczęła zachwycać. W tym przypadku nie zachwycam się bardzo zdecydowanie.
Zwycięski był całkiem sympatyczną, niezobowiązująca lekturą na jeden wieczór. Na pozytywny odbiór wpłynęło też to, że jest to tom ostatni i udało mi się dobrnąć do końca. Problem tylko w tym, że najpierw trzeba się było przebić przez wszystkie pozostałe części. A była to bardzo wątpliwa przyjemność.
Odradzam zdecydowanie, lepiej zafundować sobie powtórkę z Battlestar Galactica. Albo obejrzeć jakiekolwiek SF (no, może poza Star Trek: Discovery, bo wtedy wrażenia mogą być podobne…).