Nie wiem czy oglądacie serial kryminalny “Castle”, bo ja tak. Dokładniej, nie przerzucam tv na inny kanał jeśli na ekranie zobaczę charakterystyczną parę bohaterów i dość dobrze orientuję się w relacjach pomiędzy postaciami, ale nie rzucam wszystkiego tylko dlatego, że akurat jest pora na kolejny odcinek… Jednak pojawienie się w sprzedaży książki która “gra” w jednym z odcinków, z fotką grającego Castle’a aktora jako autora na tylnej okładce – spowodowała, że brwi uciekły mi prawie na potylicę, a ręce chciwie wyciągnęły się po książkę. Spodziewałam się gniota, ale zabieg marketingowy był tak cwany, że nie mogłam się oprzeć. No, a poza tym byłam ciekawa jak poradził sobie ghostwriter z przeniesieniem na karty książki postaci z serialu. Najkrócej – nie poradził sobie. Owszem, są miejsca które czyta się całkiem dobrze, odnajdując w postaciach znane cechy bohaterów. Rook jest tak samo wkurzający jak Castle, Heat tak samo wścieka się na narzuconego jej “partnera” jak Becket. Duet detektywów pomocniczych jest tak samo tekturowy jak w pierwszym sezonie serialu. Intryga, która obroniłaby się może w jednym odcinku, rozciągnięta na 300 stron nieco nuży. Sposób budowy intrygi – identyczny jak w serialu – czyli mamy zabójstwo i mordercę na którego wskazują mocne poszlaki. Potem odbywa się grzebanie, poszukiwanie, mylenie się, tropienie, szybko okazuje się, że wszyscy mają coś za uszami i na koniec jest TADA!!! Wielki finał który powinien być zaskakujący. Scenarzystom udało się mnie zaskoczyć raz ( na 5 sezonów to nędzny wynik). W książce nie zaskoczyli mnie w ogóle. Iskrzenie pomiędzy parą głównych bohaterów momentami opisane jest nieco zbyt nachalnie. (Być może odniosłam takie wrażenie, ponieważ w serialu Stana Katic wcielająca się w postać detektyw Becket zagrała tę stronę relacji bardzo delikatnie, a bohaterowie poszli do łóżka chyba w okolicy 5 sezonu..). Są też miejsca w których zastanawiałam się, czy aby ktoś tu nie przerobił “na żywca” scenopisu odcinka. Te przesadnie dokładne opisy, nie wnoszące nic do akcji, tekturowe jak dekoracje do kiepskiego filmu… Czy jest zatem coś dobrego w tej książce? Owszem. O dziwo miejscami udało się przenieść dość specyficzny humorek serialu. Może nie jest to humor najwyższego sortu, ale ubarwia tę w sumie niezbyt udaną książkę.
Podsumowując – Fala Upału to gratka dla fanów serialu i zabawny chwyt reklamowy (podobnie jak strona “autora”). Sama książka nie powala na kolana, choć ma również całkiem udane fragmenty. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że pisało ją kilka osób, z których tylko jedna miała do tego smykałkę. Podobno kolejne tomy są bardziej udane, ale jakoś nie mam ochoty na sięganie po nie. Falę upału odstawię na półkę jako pewne kuriozum.