Paryż z początku XX wieku, rozkwitający, sposobiący się do wystawy światowej. Paryż, po ulicach którego jeżdżą i pierwsze automobile i pojazdy z “owsianym napędem”, miasto które będzie miało jako trzecie w Europie metro. Paryż pięknych sukien, wykwintnych dam, wielkich rodów, wielkiej finansjery wkraczający w belle epoque. Od razu rozwieję wasze oczekiwania – tego Paryża w książce Maxime Chattama nie ma. Jest za to Paryż jakiego na pewno żaden z czytelników nie pragnąłby poznać na własnej skórze – upodlona, brudna dzielnica najgorszych spelun i burdeli, miejsce gdzie znika człowieczeństwo zastąpione zwierzęcą nieomal walką o byt, o zaspokojenie żądzy, o władzę i panowanie nad innymi, jest paryska kostnica, w której wystawia się na widok publiczny bezimienne zwłoki w nadziei na rozpoznanie, są zakamarki i zaułki. Są paryskie kanały i podziemia. I jest zbrodnia. No cóż, ostatecznie tego można się po kryminale spodziewać. Jednak ten kryminał bardzo różni się od tego do czego przyzwyczaiły nas czy to amerykańskie, czy nawet tak modne ostatnio kryminały skandynawskie. Tempo i sposób narracji przywodzą raczej na myśl kryminały Agaty Christie niż współczesną literaturę tego gatunku. Oto bowiem zaraz na początku książki, po zarysowaniu tła i postaci głównego bohatera, następuje zbrodnia. Nasz bohater nie jest detektywem, ale z tych czy innych pobudek dąży do rozwikłania zagadki. I od tego momentu autor w bardzo niespiesznym tempie zaczyna nam odsłaniać poszczególne kawałki układanki. Jednak znowu nie czyni tego w sposób współczesny. Większa część pracy naszego detektywa amatora odbywa się w jego głowie oraz w trakcie długich rozmów- dyskusji z innymi i przypomina bardziej pracę współczesnego profilera niż kryminalistyka. Taki zabieg, choć całkiem na miejscu jeśli weźmiemy pod uwagę tło zagadki kryminalnej, może zniechęcić i zirytować współczesnego czytelnika, przyzwyczajonego do galopującego tempa dzisiejszych kryminałów. No bo jak to tak, połowa książki, a oni dalej TYLKO ględzą i rozważają jakie układy z matką miał zwyrodnialec mordujący kurtyzany?
Szczerze powiem, że nie mam jednoznacznej opinii o Zegarze. Wstęp w stylu “w poszukiwaniu straconego czasu” nie jest zachęcający, a rytm akcji, nawet mnie nieco zmęczył. Przedzieranie się przez rozważania, czy morderca miał dominującego ojca, czy tez generalnie był poniżany i poniewierany w rodzinie nie jest pasjonującym zadaniem. Owszem wiele obserwacji jest psychologicznie poprawnych, ale sposób ich podania potrafi uczynić fragmenty książki niestrawnymi. Momentami miałam też wrażenie, że autor nieco się pogubił we własnej fabule i gatunkach literackich które próbował w niej “pożenić”. Jego bohater raz jest zagubionym w życiu facetem popełniającym najprostsze błędy, raz przenikliwym erudytą posiadającym rozległą wiedzę z zakresu psychologii, grafologi i epistolografii, obdarzonym niebywałą wręcz intuicją, przy którym prawdziwy policjant jawi się naiwnym jak dziecko we mgle. Niektóre wprowadzenia do akcji kłócą się z logiką. Przydługie wykłady np. z grafologii nużą. Nie podobał mi się również wątek okultystyczno – satanistyczny, czy wyjaśnienie zagadki trochę zbyt zalatujące steampunkiem jak na mój gust. Z drugiej strony muszę docenić wiedzę autora, umiejętne pokazywanie realiów epoki, intrygujący ( choć zepsuty moim zdaniem) pomysł z zegarem, dobrze zarysowaną postać głównego bohatera, dobrze wykorzystany motyw myśliwy – ofiara. Tak więc po raz pierwszy w dziejach tego bloga nie wystawię książce oceny, pozostawiając to ewentualnym czytelnikom.
____________________________________________________________________________________________________ Lashana
Nuda. Nuuudaaaa. Jeśli bym miała wybrać jedno słowo, które mi się z tą książką jednoznacznie kojarzy, byłoby to : NUDA! Serio, dawno nie miałam do czynienia z tak upiornie nudną książką.
Uczciwie trzeba przyznać, że Zegar ma sporo zalet: ciekawy światek głównych bohaterów, Paryż na progu epoki elektryczności, z wystawą światową z jednej strony i dzielnicami, do których nawet w dzień nie należałoby się zapuszczać z drugiej tworzą bardzo fajny klimat. Do tego autorowi udało się stworzyć… retro-kryminał, bo oddał nie tylko wygląd, klimat epoki i życie jej mieszkańców, ale też styl opowiadania kryminałów.
Ale niestety dobre strony nie ratują powieści, bo w zestawie dostajemy też strasznie nierównego, niespójnego bohatera, który bez problemu mógłby się zamienić z protagonistą Spóźnionych kochanków. Równie niespójnego charakterologicznie policjanta i główną bohaterkę, która jest tak tajemnicza, że aż niedopowiedziana. Cała reszta bohaterów ma tylko imiona.
Do tego mamy dość niestrawne dla współczesnego czytelnika tempo akcji, chociaż to nie przeszkadza jakoś za bardzo i może nawet znajdą się amatorzy fabuły, która toczy się do przodu w tempie ślimaka-paralityka. Większym problemem był kompletny brak emocji – trup ściele się gęsto, bohaterowie na co dzień nie mają zbyt różowego życia, ale ich los był mi kompletnie obojętny; ba! nawet momentami liczyłam na to, że coś ich utłucze, bo by przynajmniej przestali gadać! Bo gadulstwo i monologi wewnętrzne wbijają już nawet nie ostatni gwóźdź do trumny z napisem „wciągająca książka”, ale całe ich garście. O ile byłam jeszcze w stanie znieść gadulstwo o psychologii kryminalnej i grafologii, to już rozważań głównego bohatera, który miota się między powinnościami pisarza a cierpieniami młodego Wertera i odpowiedzialnością twórcy i twórczą niemocą znieść nie jestem w stanie. Nie dość, że kojarzyły mi się, bardzo mało przyjemnie, z przymusowymi lekturami szkolnymi, to jeszcze były upiornie nudne i średnio istotne dla akcji.
Kiedy gadulstwo znika, akcja rusza do przodu i, chyba z wrażenia, gubi po drodze logikę, bo kiedy coś się zaczyna dziać i wyjaśniać to spójność i sens są dosyć wątpliwe i trudne do przełknięcia.
Całość czytałam strasznie długo, z długimi przerwami i najpierw musiałam się zmusić, żeby wrócić do książki, a potem żeby opanować ziewanie i nie zwichnąć sobie szczęki.
Nie jest to zła książka, ma swoje dobre strony, a autora nie da się dodać do wora z napisem „ego/grafomana”, ale polecać jej też nie jestem w stanie. Chyba że jako dobry środek na bezsenność.