Wszyscy wiemy kim była Bona Sforza. Silna, niebanalna osobowość, która jak chyba żadna inna kobieta w naszej historii odcisnęła swoje piętno na Polsce. Rzecz jasna, w naszej historii nie brakuje silnych kobiet u władzy, ale chyba zgodzicie się ze mną, że ich działania są bardziej jednowymiarowe niż działania Bony, która odcisnęła swoje włoskie piętno na niemal każdej dziedzinie życia w Polsce, także w polityce do której się z upodobaniem mieszała. Sięgając po książkę opowiadającą dzieje matki Bony – Izabeli Aragońskiej zastanawiałam się, na ile w osobowości matki i jej losach znajdę odpowiedź na osobowość i styl działania Bony.No cóż, mogę powiedzieć od razu – W Izabeli nie odnalazłam śladu Bony. To zupełnie inna osobowość. Za to historia życia matki Bony dała mi do myślenia w kontekście zachowań tej ostatniej, zwłaszcza jej zaciekłego dbania o to, by nie dać się nikomu zmarginalizować.
Bo Izabela Aragońska od początku swojej “kariery” na mediolańskim dworze Sforzów była marginalizowana. I ona i jej mąż tak naprawdę byli tylko pionkami w rękach wuja, który zagarnął dla siebie dziedzictwo księcia Mediolanu i starał się na wszystkie sposoby, aby na świecie nie pojawiło się przypadkiem potomstwo tego ostatniego. Nie cofnął się przed niczym – nawet przed wepchnięciem bratanka w ręce kochanków, a wreszcie trucizną. Tak przynajmniej sugeruje autorka wplatając w opowieść wzmianki o mysim zapachu – jak wiadomo tak właśnie pachnie szalej jadowity.
Pod względem historycznym książka napisana jest bardzo dobrze i autorka niewątpliwie bardzo starannie odrobiła swoją lekcję. Obserwujemy nie tylko większe i mniejsze intrygi, intryżki i zwykłe świnstweka jakie dzieją się na dworze usuniętej do Pawii Izabeli. Widzimy życie codzienne, toalety, etykietę. I to by było na tyle, bo postacie wykreowane przez autorkę zupełnie do mnie nie przemawiają. Są sztuczne, nudne i kompletnie niewiarygodne. Ot taki kukiełkowy teatrzyk pod zadaną tezę, w poprawnych historycznie, ale niezbyt ciekawych dekoracjach. Niestety, autorka nie dorasta w swoim rzemiośle do Philippy Gregory, która potrafiłaby chyba tchnąć życie w opis miotły na dworze Henryka VIII. Zresztą, nie szukając przykładów za granicą – Renacie Czarneckiej nie udaje się nawet “doskoczyć na kółko” do rodzimych pisarek – choćby do Ewy Stachniak autorki powieści o Katarzynie Wielkiej.
Tym co ostatecznie zraziło mnie do książki był nie najszczęśliwszy pomysł, żeby młodą w końcu dziewczynę przedstawić jako osobę nieomal opętaną myślą o seksie z ukochanym. Owszem Izabela była przygotowywania do spełnienia swojej roli czyli dania potomstwa, ale przedstawianie jej jako osoby z bardzo dużymi potrzebami w tej materii jest psychologicznie niezbyt uzasadnione. Tak zachowywać może się nastolatka z XX wieku, ale nie panna z książęcego rodu w XV- wiecznych Włoszech.
W efekcie po części się wynudziłam, po części zirytowałam. Więcej po książki autorki nie sięgnę i Wam moi drodzy nie polecam.