(1 / 5)
Jeśli autorka we wstępie dziękuje Dainikenowi, to w sumie całej reszty książki już czytać nie trzeba, bo wiadomo czego się spodziewać. Ale w końcu nie powinno się oceniać książki po okładce, więc po pierwszych dwóch linijkach też chyba nie wypada. Postanowiłam dać Przebudzeniu szansę.
I szybko się okazało, że dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam. Obca cywilizacja ląduje w Egipcie w ramach misji… archeologicznej. Ale obserwacja szybko się nudzi niektórym członkom ekipy i zaczynają bawić się w bogów. Dostajemy Dainikena i Gwiezdne Wrota z bardzo przewidywalną historią i płaskimi bohaterami, którzy posłusznie odgrywają mitologiczny teatrzyk. Nuda straszna, bo podstawowa wiedza o Egipcie pozwala przewidzieć całą fabułę, a autorka nie stara się wprowadzić żadnego zamieszania ani zmian – wszystko idzie prosto jak po sznurku. Do tego jakakolwiek akcja zaczyna się po przydługim wprowadzeniu czytelnika w świat. Wprowadzeniu na pół książki, pełnym koszmarnych, sztywnych dialogów o niczym i opisów rzeczy nieistotnych dla fabuły. O akcji też nie można powiedzieć, że jak już się zacznie to rusza z kopyta, raczej człapie w tempie kulawej chabety.
Ale mamy też światełko w tunelu – część współczesną – gdzie kosmiczna cywilizacja wraca na Ziemię z nadzieją na wydobycie swojej własnej technologii. Nasza bohaterka – Pruit – jest jedyną w miarę rozbudowaną i dającą się lubić postacią, której można kibicować. Niestety, autorka wplątuje ją w sztuczny, pozbawiony chemii romans, co trochę popsuje ten efekt.
Momentami nie byłam pewna czy miała to być powieść inspirowana Dainikenem, czy też parodia Gwiezdnych Wrót i motywu „mitologii z kosmosu”. Postacie jak ze sztancy, wątki znane i wielokrotnie wykorzystywane, tak samo zresztą jak motyw kosmicznego konfliktu. Tylko wszystko narysowane bardzo grubą kreską z przerysowanymi czarnymi charakterami i upiornie przewidywalną fabułą, sztucznym romansem, chaotycznymi zmianami punktów widzenia i w sumie zerowym wkładem autorskim.
Gniot w sosie z mitologii egipskiej.