Anioły na dobre rozgościły się w literaturze fantasy. I w światowej, że wspomnę Angelfall i peryperie Penryn, Brudne ulice nieba, Archanioła – autorstwa Sharon Shinn i w naszej polskiej – u Kossakowskiej i Ćwieka. Teraz to tej grupy dołączył Dariusz Domagalski swoim Angele Dei. Nie da się ukryć, że anioły nie mają wśród pisarzy najlepszej prasy. Poza naprawdę nielicznymi wyjątkami są sportretowani wyjątkowo nieciekawie: od jednostek którym w najlepszym razie jest wszystko jedno, przez zarozumialców, krętaczy, kombinatorów, pijaków po zwykłych bandytów i degeneratów. Anioły Domagalskiego idealnie wpisują się w ten trend. Większość z nich jest po prostu paskudna. To już tfu, tfu, diabelstwo prezentuje się lepiej. Przynajmniej mają jakieś emocje. Kolejnym wspólnym dla większości fantasy anielskiej elementem jest całkowity brak Boga. To właśnie zniknięcie Najwyższego bardzo często pcha anioły w objęcia zła. Czasem ma się również wrażenie, że anioły są jakie są, bo z całej siły usiłują dorównać ludziom- najbardziej ukochanemu tworowi Boga. Tu również autor się nie wyróżnia niczym specjalnym. Spotkałam się nawet z opinią, że ta książka to jeden wielki plagiat w szczególności Ćwieka i Piekary. Tu musiałaby się wypowiedzieć Lashana, bo ja akurat twórczość obu panów omijam. Nie pasuje mi i już
Jest jednak coś co wyróżnia Angele Dei. W przeciwieństwie do innych książek o aniołach w tej znajdziemy nieco bardziej rozbudowaną kosmologię. Anioły na kosmicznym planie, to brzmi znacznie lepiej niż “te wredne anioły” prawda?
Dość niespotykane jest również pomieszanie trzech planów. Część akcji dzieje się tu i teraz, część w zamierzchłej historii, część w czasach biblijnych. I muszę stwierdzić, że to tu i teraz wychodzi zdecydowanie najgorzej. Może dlatego, że osadzone jest w naszej polskiej rzeczywistości, a ta jest jaka jest i koniec. Anielska tematyka sprawia, że logika schodzi na drugi plan, bo przecież w razie czego zawsze może się pojawić jakiś nomen omen deus ex… i akcja żwawo pomyka wprzód. Postacie… hm. Tu chyba mam najwięcej zastrzeżeń. Karton powleczony plakatówką ma więcej życia niż wszyscy bohaterowie Angele razem wzięci. Tło również jest z papier mache. Nic dziwnego, że dialogi dostosowały się do reszty i też nie porywają.
Przeczytałam i nie sięgnę po inne książki tego autora.
__________________________________________________________________________________________________Lashana
Z twórczością Domagalskiego miałam do czynienia tylko w przypadku Silentium Universi. Jak było tam parę fajnych pomysłów, to sposób podania był dla mnie wyjątkowo niestrawny i nie zamierzałam sięgać po Angele Dei. Ale skoro już zostałam wywołana do tablicy..
Niespecjalnie widzę tu plagiat Piekary – nadal jesteśmy w naszym średniowieczu a nie alternatywnym. Ćwieka zresztą też nie – pomijając już brak lekkości i humoru, jedyne podobieństwo jest w tym, że skrzydlaci biegają samopas po Ziemi i raczej nie trzymają wspólnego frontu. Już bardziej mi to pasuje na plagiat Kossakowskiej z początków cyklu anielskiego – Siewcy Wiatru i wcześniejszych opowiadań. Ale wtedy Lampka i Dzibril powinni się poczuć mocno obrażeni, bo anioły w Angele Dei są mocno nijakie, a podział na chóry dość niewyraźny. Zresztą wszystkie postacie są mocno nijakie i schematyczne, i to niezależnie od epoki, w której umieszcza je autor. Czasy biblijne miały przynajmniej fajne dekoracje, krucjaty dobijały stereotypami a współczesny polski pisarz był nudny jak flaki z olejem.
Intryga i fabuła zdecydowanie nie wynagradzają postaci, są po prostu nudne – niewiele się dzieje, akcja nie wciąga, a jak już się coś dzieje to niezbyt dynamicznie.
Jedynym oryginalnym pomysłem, który nie był wykorzystany przez innych autorów, jest motyw strażnika, ale nie jest to ani na tyle rewolucyjne ani ciekawe, żeby przebijać się przez całą resztę książki. A zakończenie sprawia, że czytelnik nie wie czy śmiać się, czy zgrzytać zębami.
Resztę twórczości autora będę omijać z daleka.