Will i Horace są wychowankami zamkowego sierocińca, wiecznymi wrogami i chodzącymi przeciwieństwami. Kiedy kończą piętnaście lat, tak jak wszyscy podopieczni pana zamku muszą wybrać Mistrza Sztuk u którego będą terminować. Horace bez problemu dostaje się do wymarzonej szkoły rycerskiej, ale drobny Will, który na pierwszy rzut oka nie ma żadnych uzdolnień nie zostaje przyjęty nigdzie.
Szukałam lekkiej książki i skuszona recenzjami (gdzie ilość gwiazdek momentami mogłaby konkurować z małą galaktyką) wzięłam się za Zwiadowców – popularną serię, która obecnie ma 12 tomów.
Trzeba przyznać, że pod pewnymi względami byłam pozytywnie zaskoczona – Will i Horace dadzą się lubić a autor pokazuje, że przyjaźń może nie być prosta i oczywista, jak to często bywa w książkach dla młodzieży. Żaden z bohaterów na dodatek nie jest Marysią Zuzanną – muszą się uczyć, popełniają błędy, brak im doświadczenia. A mimo, że Will na pierwszy rzut oka wydaje się być magicznym/bogatym/zaginionym dziedzicem zamku/synem maga itp. to, całe szczęście, okazuje się mieć sensowną historię i zdolności.
A jeśli już przy magii jesteśmy to w książce jest jej tyle co kot napłakał, podobnie jest też z wszelkimi nieludźmi. Może nie byłaby to jakaś szczególna wada, gdyby nie to, że brak elementów fantasy sprawia, że dostajemy standardowe europejskie pseudo-średniowiecze z podmienionymi nazwami państw zamiast porządnego Neverlandu. A to w połączeniu z organizacją tego pseudo-średniowiecza już jest problemem. Bo dostajemy epokę rycerską w stylu „jak mały Johny wyobraża sobie dawną Europę”. Czyli mamy pełne równouprawnienie, korpus dyplomatyczny (złożony głównie z kobiet), szkołę rycerską, do której przyjmują za uzdolnienia, skrybów, którzy są też sędziami, rycerzy, którzy są siłami specjalnymi, tylko że w zbrojach, i bardzo demokratycznego władcę zamku. I nie byłoby to nic złego, gdyby nie fakt, że co parę stron trzeba sobie przypominać na siłę, że to jest jednak jakaś tam kraina fantasy a nie Europa z pijanego zwidu niedouczonego autora.
Poza tym lektura jest faktycznie lekka, łatwa i przyjemna. I na tyle niezobowiązująca, że było mi całkowicie obojętne czy coś się stanie głównym bohaterom czy też nie. Ale akcja toczy się wartko, szczypta tajemnicy też się znajdzie i trudno się nudzić.
Jednak momentami poziom uproszczeń trochę przeszkadza – brak wątków pobocznych, prosta historia i zbyt infantylne zachowanie bohaterów sprawiają wrażenie, że książka jest przeznaczona dla czytelników młodszych niż równolatkowie głównych bohaterów (Harry Potter był bardziej dojrzały w Więźniu Azkabanu niż bohaterowie Ruin Gorlanu).
W sumie dostajemy lekką, niewymagającą myślenia lekturę, w sam raz po ciężkim dniu albo książkę dla młodszej młodzieży z zamkami, rycerzami i szczyptą magii w tle.
Ruiny nie zachęciły mnie do sięgnięcia po drugi tom, ale może jeszcze się skuszę – recenzje ma jeszcze bardziej pochlebne, więc jest szansa na poprawę.
Ogólnie – takie sobie.