Na początku była kpina, w środku filozofia, a na końcu klapa. I na tym w zasadzie mogłabym skończyć recenzję tej książki. Ba, gdybyż książkę tę napisał jakiś początkujący, młody autor, mogłabym jeszcze pokiwać uczenie głową i dorzucić coś na temat młodzieńczych pierwocin literackich, które niepotrzebnie wyjrzały z szuflady. Ale niestety nic z tych rzeczy. Autor młodość ma za sobą, wedle notki pisze eseje historyczne więc… nie można różnych grzechów i grzeszków zwalić na młodość, niedoświadczenie i kiepską edukację w gimnazjach. Tyle na temat ogólnego wrażenia. Pora na konkrety.Zacznijmy od narratora. Autor skorzystał z typu “narratora wszechwiedzącego”. Niestety narrator w Przekleństwie rasy czasem gubi się we własnej narracji, co przejawia się m.in. tym, że nagle w trakcie jakiegoś wydarzenia porzuca postać, o której emocjach i odczuciach właśnie mówił, tylko po to, żeby niezbyt sensownie a na pewno irytująco przedstawić myśli i emocje innej, bynajmniej nie najważniejszej postaci. Ot taka wlepka, nic nie wnosząca i w niczym nie ubogacająca fabuły – zupełnie jakby autor: stwierdził no ja na jego miejscu pomyślałbym to… Drugi problem powieści pana Górniaka, to styl, balansujący pomiędzy młodzieżowym slangiem, próbami stworzenia własnej namiastki elfickiego oraz niestety, patosem, nadęciem i artystycznym napuszeniem od którego cierpną zęby. Sami przyznacie, że takie zestawienie jest średnio strawne. Co gorsza, autorowi trafiają się dość często osobliwe językowe obsuwy. Gdyby pisarz był obcokrajowcem mogłabym obwinić tłumacza za zdania napisane “polskim inaczej” . Ale niestety, autor jest Polakiem, więc to jemu zawdzięczamy wszystkie te łamańce i kuśtyki językowe z których kilka pozwolę sobie zacytować:
“Pękaty bolid ozdobiony pomarańczowym krzyżem” – ciekawa jestem w którym to państwie w roli karetek używają wyścigówek?! Albo meteorów…
” Kierowca z zaciętą twarzą kręcił kierownicą” ….
” Chwycił żarzące się bierwiono z zimnego końca”, tego nawet nie da się skomentować…
“Świeże ostre powietrze biło w nozdrza rozdymając płuca przyzwyczajone do samochodowych spalin”. Uwaga, uwaga, komunikat specjalny: górskie powietrze powoduje rozedmę płuc jak również urazy nosa, po biciu, osobliwie w nozdrza….
I tak dalej i w tym stylu. Kolejną rzeczą o którą mam do autora pretensje jest logika zdarzeń, która zwłaszcza na początku rozłazi się wszędzie gdzie tylko rozleźć się może. Mówiąc wprost na początku książki ma się odczucie, że jako lektura trafił nam się brulion nastolatka, z którego wredny kolega wydarł przynajmniej kilkanaście pierwszych stron i w efekcie czytamy owe pierwociny literackie bynajmniej nie od początku. Jeśli do tego dodamy lekkie i ironiczne scenki szargające “świętości” świata fantasy, wyraźną ( choć nie jestem przekonana że zamierzoną) drwinę ze współczesności, nagłą i niezbyt udaną próbę przejścia do political fiction, religijno – filozoficzno – darwinistyczną wstawkę w formie rozmowy mającą wyjaśnić co też się dzieje z elfami oraz objaśnić ich system wierzeń ( ludzie, 20 stron!!), średnio udane sceny batalistyczne, w których krew leje się szeroką strugą, trup pada gęsto a na końcu żywy zostaje tylko sufler, to jest pardon Wybraniec, wszystko było być może snem, albo majakiem umierającego mózgu, jeśli dorzucimy do tego jakieś przebitki z matrixa, oraz mesjanizmu… To dostaniemy całą powieść pt. Przekleństwo rasy. Otrzepało was? Macie rację.
A mogło naprawdę być tak pięknie. Autor ma wyraźne zacięcie parodystyczne i te kawałki gdzie w sposób zawoalowany albo i wprost drwi z wysokich elfów, naśmiewa się ze społeczeństwa ( teoretycznie elfiego, ale…), celnie punktuje absurdy współczesnego życia, naprawdę czyta się dobrze. Kiedy jednak ucieka w patos i artystyczno – poetyckie opisy ( co w zestawieniu z “Klapouszyzmami” daje doprawdy efekt jedyny w swoim rodzaju), albo kiedy zaczyna filozofować, robi się nudno i nijako. Ot takie, niezbyt udane bujanie czytelnikiem i jego emocjami.
Nie mogę tej książki potępić w czambuł. Nie mogę również (i nie chcę) jej polecić, bo to dziełko miejscami mocno przypalone, tu i tam przesolone, a ówdzie trącące surowizną.