(0 / 5)
Chyba kiedy człowiek zaczyna rozróżniać za dużo poziomów grafomanii i chały powinien poważnie zastanowić się nad swoimi wyborami literackimi… Na swoje usprawiedliwienie dodam, że książka wpadła mi w ręce na jakiejś wymianie, a że ze względu na objętość dobrze nadawała się na podróż… Cóż, trzeba przyznać, że dzięki Hurysom poznałam nowy poziom chały – taki, przy którym nagroda Blasku to już komplement.
Raul właśnie przeszedł na emeryturę i jako zmęczony wojskowy z nadmiarem gotówki postanowił sobie zafundować seksualną niewolnicę. Niewolnica jest przedziwną mieszanką androida z klonem, który ma wprogramowane uczucia.
Przyznaję, że patrząc na biogram autora (teologia i KUL) liczyłam, mocno naiwnie, na jakieś rozważania o tym jak w przyszłości będzie wyglądał seks, interakcje międzyludzkie czy związki (a aż się prosiło o kilka takich rozważań w różnych miejscach tej nieszczęsnej fabuły). Ewentualnie jakieś uwagi na temat wolności jednostki.
Jednak autor nie zaprząta sobie głowy takimi pierdołami jak niewolnictwo i wolna wola, za to serwuje nam pierwszy zwrot fabularny – dokupienie drugiej niewolnicy. Ta poza Kamasutrą zna też kung-fu. Zaczynam marzyć o buncie robotów.
Niestety zamiast buntu mamy opisy zachwytów bohatera – nad błogim lenistwem albo nad inwentarzem. Albo and inwentarzem i błogim lenistwem. I nad seksem od czasu do czasu. Kolejność dowolna.
Kiedy autorowi się przypomina, że fajnie byłoby mieć jakąś fabułę wysyła bohatera do… uwaga, uwaga… ciotki. Na imieniny może? Nawet nie mam siły tego komentować.
Podróż jest pretekstem do małego zamieszania, ale żeby czytelnik zbytnio się nie ucieszył licząc, że zacznie się dziać coś sensownego, to nasz sześćdziesięciolatek szybko spotyka napaloną nastolatkę, która z chęcią dołącza do haremu…
Ratunku. Statek wyleci w powietrze? Reaktor wybuchnie? Facet da się utłuc, bo jest pacyfistą?
No niestety, nic z tego. Dobrze, że ta wyjątkowa chałtura ma tylko 180 stron. To i tak o 180 za dużo.
Całość wieńczy zakończenie, które jest kompletnie deus ex machina i to prawie że dosłownie.
I jakby ktoś spodziewał się pornolka, to też nic z tego: opisy… czegokolwiek są wyjątkowo grzeczne. Zresztą nasz bohater też jest grzeczny wyjątkowo (jak na właściciela niewolników) – nie dość, że brzydzi się przemocą, to jeszcze oburza go niegodne słownictwo. Dziwne było to wojsko, skoro nawet przeklinać go nie nauczyli, bo ogranicza się do „kurza twarz”. Resztę słownictwa też ma mało współczesną, bo większość kobiet określa mianem „bogdanki”, co stanowi ciekawy kontrast z niewolnictwem i pedofilią…
Kiepsko opisane wątpliwe moralnie fantazje erotyczne w kartonowych dekoracjach rodem z SF.
Odpad toksyczny.